Polka - po dobrych startach na 10 km oraz w biegu łączonym - zaskoczyła wszystkich na 30 km stylem klasycznym. Nasza reprezentantka, dla której był to debiut na tak morderczym dystansie, otarła się o medal, zajmując czwartą lokatę. - Narciarz w dobrej formie jest specjalistą od wszystkiego. Nie chcę, żeby ktoś mnie nazywał sprinterką albo długodystansowcem - wyjaśniła w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Justyna. - Prawdziwa biegaczka startuje na każdym dystansie. To, że nigdy wcześniej nie ścigałam się na 30 km, nie wynikało z braku predyspozycji. Jestem jeszcze młoda, trener bardzo mądrze mnie prowadzi, oszczędza moje zdrowie. Powoli wydłużam dystanse, 15 km też zaczęłam biegać dopiero niedawno. Teraz przekonałam się, jak smakuje dwa razy dłuższy wyścig. Chwilami bardzo boli, w kryzysowych momentach ciemne plamy wirują przed oczami. Do medalu, który byłby jedynym dla naszej kadry podczas MŚ w Oberstdorfie, zabrakło Polce bardzo niewiele - zaledwie 2,5 sekundy. - Straciłam go na ostatniej górce przed metą. Tu się okazało, że dziewczyny są mocniejsze. Lepiej już nie mogłam pobiec. Nie uważam, że miałam pecha. To, że wcześniej przez 300 metrów musiałam biec bez kijka, nie miało żadnego wpływu na wynik. Baranowa wywróciła się na zjeździe, a dobiegła po medal - stwierdziła Kowalczyk. - Nie czuję niedosytu, może pojawi się z czasem. Nieprawda, że czwarte miejsce jest najgorsze dla sportowca. Gdybym była dziesiąta, piętnasta, kto by się mną zainteresował? Medal uciekł, ale mój czas jeszcze nadejdzie. Za rok w Turynie odbędą się igrzyska. Na co liczy nasza najlepsza biegaczka? - Tam nastawiam się na 10 km stylem klasycznym. Na 30 trzeba będzie niestety pobiec dowolnym, a krok łyżwowy to moja słaba strona - wytłumaczyła. - Gdybym dziś miała podjąć decyzję, czy wystartuję, powiedziałabym "nie". Zaparłabym się, a potrafię stawiać na swoim. Jestem zadziorna baba.