Bohaterem spotkania został LeBron James. Jeden z najpoważniejszych (o ile nie numer jeden) kandydatów do zdobycia tytułu MVP sezonu zasadniczego zdobył 43 punkty (15/27 z gry), do których dołożył 12 zbiórek, 8 asyst i 4 przechwyty. Losy meczu zostały rozstrzygnięte dopiero w ostatnich dwóch minutach. Kluczem do wygranej gospodarzy okazały się rzuty z dystansu. Najpierw przy stanie 91:89 dla Magic celną "trójką" popisał się Mo Williams (asysta Jamesa), a na 47 sekund przed końcem (93:92 dla Orlando) zza łuku trafił LeBron. "Wielu nie zdecydowałoby się na taki rzut przegrywając tylko jednym punktem. Ale ja lubię podejmować takie decyzję. No i zrobiłem to. Trafiłem" - w swoim stylu, czyli z ograniczoną do minimum skromnością podsumował decydującą akcję meczu filar Cavs. Oprócz "Króla Jamesa" na wyróżnienie wśród gospodarzy zapracował wspomniany Williams (21 punktów). 15 zbiórek, 6 bloków i 13 punktów dla Orlando zaliczył Dwight Howard. Najczęściej dla Magic trafiał Rafer Alston (23). Marcin Gortat tym razem zagrał tylko osiem minut zaliczając 2 zbiórki na bronionej tablicy. Dzięki zwycięstwu Cavs (54-13) awansowali kosztem Los Angeles Lakers na fotel lidera rozgrywek (53-14), co może mieć spore znaczenie, jeśli obydwie drużyny spotkają się w finale NBA. Niesamowity finisz w Staples Center Takie rzeczy dzieją się chyba tylko w NBA. Na siedem sekund przed końcem Los Angeles Lakers remisowali we własnej hali z Philadelphia 76ers 91:91. Dogrywka? Nic z tych rzeczy! Na 6,6 sekundy przed końcem sprzed nosa Andre Iguodali trafił Kobe Bryant i liderzy Konferencji Zachodniej wyszli na prowadzenie. Przy swojej próbie Kobe nieznacznie przekroczył linię rzutów za trzy punkty. Podobnego "błędu" nie popełnił Iguodala. Lider zespołu gości ostatnią akcją meczu zapewnił 76ers zwycięstwo trafiając pierwszą (na siedem prób!) "trójkę" w meczu! Iguodala z 25 punktami był najskuteczniejszym zawodnikiem zwycięskiej drużyny. Taką samą zdobyczą wśród Lakers mógł się pochwalić Pau Gasol. Bryant ze względu na problemy z faulami przebywał na parkiecie przez 33 minuty zdobywając tylko 11 punktów. Przeciętny mistrz bez Garnetta Wciąż słabo bez Kevina Garnetta spisują się koszykarze Boston Celtics. Mistrzowie NBA, którzy z ostatnich 10 spotkań wygrali zaledwie 4 tym razem przegrali na wyjeździe z Chicago Bulls 121:127. Bardzo dobre spotkanie rozegrał skrzydłowy gospodarzy John Salmons, autor 38 punktów dla zwycięskiej załogi. Tylko punkt mniej dla Celtics zanotował MVP ubiegłorocznych finałów Paul Pierce. Spóźniony finisz Pistons Przez trzy kwarty koszykarze Dallas Mavericks rządzili i dzielili na parkiecie hali American Airlines Center, prowadząc po 36 minutach meczu z Detroit Pistons 80:66. W ostatniej kwarcie gospodarze o mały włos nie roztrwonili wypracowanej przewagi. "Takie rzeczy się w tej lidze zdarzają. Najważniejsze jest zwycięstwo. Nie będziemy narzekać na okoliczności, w których je odnieśliśmy" - skomentował dwupunktową wygraną (103:101) Dirk Nowitzki. Niemiecki skrzydłowy z 30 punktami został najskuteczniejszym strzelcem meczu. 28 "oczek" dla Pistons zanotował Tayshaun Prince. Wtorek na parkietach NBA: Atlanta Hawks - Sacramento Kings 119:97 Chicago Bulls - Boston Celtics 127:121 Cleveland Cavaliers - Orlando Magic 97:93 Dallas Mavericks - Detroit Pistons 103:101 Golden State Warriors - LA Clippers 127:120 LA Lakers - Philadelphia 76ers 93:94 San Antonio Spurs - Minnesota Timberwolves 93:86 Utah Jazz - Washington Wizards 103:88