W futbolu są takie postacie, które kojarzą się niemal wyłącznie z jednym klubem. Tak jest w przypadku Kazimierza Moskala, choć jego kariera piłkarska związana była nie tylko z Wisłą. Był przecież dwukrotnie mistrzem Polski z Lechem Poznań, przez pięć lat grał w Izraelu, a karierę piłkarską kończył w Górniku Zabrze. Pracowity i koleżeński Moskal zawsze deklarował przywiązanie do "Białej Gwiazdy", ale nie robił tego w tak ostentacyjny sposób, jak na przykład Patryk Małecki. Trudno też wskazać jakiś nawet najmniejszy skandal z jego udziałem. - Pracowity i koleżeński, tymi właśnie dwoma słowami można go scharakteryzować - uważa Tomasz Frankowski, kompan ze wspólnych występów w krakowskim klubie. - Miał naprawdę ogromny autorytet w szatni, u wszystkich piłkarzy, a także tych z zagranicy, choć ich wtedy nie było zbyt wielu. - W piłce są różni ludzie, wariaci i spokojniejsi. On należał do tych spokojniejszych - charakteryzuje go Mirosław Szymkowiak. - To był taki piłkarz typu Radka Sobolewskiego, który potrafi zmobilizować zespół, a czasem strzelić niesamowitego gola - uważa inny były wiślak, Kamil Kosowski, który był wraz z Moskalem kapitanem zespołu. - Ale w szatni Wisły wtedy nie rządziliśmy, bo to był taki zespół, że sam się rządził. Moskal pochodzi z podkrakowskich Sułkowic, treningi zaczynał w miejscowej w Gościbii. - W piłkę kopałem już od przedszkola, w a Gościbii chyba tylko raz zagrałem w pierwszej drużynie. Na serio treningi zacząłem, gdy w wieku 15 lat poszedłem do szkoły w Krakowie i trafiłem do Wisły - wspominał. - Kaziu przyjechał do Krakowa, był młody, zagubiony, ale chciał grać. My wtedy każdemu dawaliśmy szansę. Jego pierwszym trenerem był znakomity, nieżyjący już bramkarz Staszek Gonet. Ja mu czasem pomagałem. Mam wielką satysfakcję, że tak się rozwinął jako piłkarz, a teraz jest trenerem - wspomina Lucjan Franczak, który wprowadzał Moskala do dorosłego futbolu. Był nadzieją w trudnych czasach Wiosna 1985 roku. To był koszmarny czas dla Wisły. Z wielkiej drużyny z końca lat 70. pozostały już tylko niedobitki, zdemoralizowany zespół - po raz drugi w historii klubu - spadł do drugiej ligi. Nadzieją na lepsze czasy była grupa młodych zawodników wprowadzonych do pierwszego zespołu przez trenera Franczaka. W tym gronie był Moskal, który grał wtedy na środku ataku i strzelał bramki. Stawał się kluczowym zawodnikiem, ale w tym czasie Wisła tkwiła w głębokim kryzysie. Aż trzy lata trwał proces wygrzebywania się z drugoligowej otchłani, a gdy już krakowianie wrócili do grona najlepszych zespołów, a Moskal zaliczył bardzo udany sezon, został zmuszony do zmiany klubu. Bogaty wówczas Lech Poznań montował zespół na miarę Ligi Mistrzów. Moskal miał z Andrzejem Juskowiakiem stworzyć w tej drużynie atak marzeń. Oferta dla klepiącej biedę Wisły była nie do odrzucenia - 2 miliardy starych złotych! To był ówczesny transferowy rekord. Kibice pikietowali pod stadionem przeciwko temu transferowi. Nic nie zdziałali. Wisła musiała go sprzedać, aby ratować klub. W Lechu Moskal dwa razy wywalczył tytuł mistrza Polski, tam z napastnika przesunięto go do drugiej linii. - Chodziłem wtedy na mecze Lecha jako kibic, pamięta że zawsze zostawiał serce na boisku - wspomina Mirosław Szymkowiak. Poznański etap kariery Moskala zakończył się jednak po czterech sezonach. Gdy drużyna po raz drugi z rzędu nie awansowała do Ligi Mistrzów (przegrana rywalizacja ze Spartakiem Moskwa) postanowiono rozprzedać cały zespół. Moskal trafił do Hapoelu Tel Awiw. Rozgrywek ligi izraelskiej nikt uważnie w Polsce nie śledził. Na prawie pięć lat, bo tyle tam spędził, popadł w zapomnienie. Do kraju zdecydował się wrócić, gdy będąc zawodnikiem Maccabi Aszdod, w Izraelu zrobiło się niebezpiecznie. Nieopodal jego domu wybuchła bomba. Niesamowity gol z Saragossą Był rok 1998, w tym czasie właścicielem Wisły była już Tele-Fonika. Pozyskano wiele gwiazd. O zatrudnieniu Moskala nikt nie pomyślał. A on nie chciał się już ruszać z Krakowa, więc trafił do drugoligowego wówczas Hutnika. Jesienią 1999 Wisłę dopadł kryzys, pracę stracił Franciszek Smuda, a jego następca - Jerzy Kowalik zażyczył sobie, aby do zespołu dołączył Moskal. - Pamiętam, jak przyszedł do Wisły na życzenie trenera Jerzego Kowalika. Był trochę traktowany, jak zapchajdziura, a tymczasem okazał się ogromnym wzmocnieniem, zwłaszcza w tym sezonie, gdy w Pucharze UEFA eliminowaliśmy Real Saragossa. Grał w pomocy, na stoperze, nawet chyba na prawej obronie. Wtedy trzymaliśmy się razem, mieszkaliśmy na zgrupowaniach w jednym pokoju - wspomina Frankowski. Właśnie wspomniany rewanżowy mecz z Realem Saragossą był jednym najwspanialszych dni w karierze Moskala. "Biała Gwiazda" przegrała pierwsze spotkanie 1-4, w rewanżu samobójczego gola szybko strzelił Marcin Baszczyński, jednak wiślacy nie poddali się, a wiarę że nie wszystko stracone dał Moskal, który kapitalnym strzałem zdobył gola na 3-1. Stadion wtedy oszalał, ruszył doping, który poniósł drużynę do walki zakończonej triumfem w rzutach karnych. To był cud porównywalny z tym, jakiego niedawno byliśmy świadkami, gdy Wisła awansowała do 1/16 finału Ligi Europejskiej. - Mecz z Saragossą zależał tylko od nas - wspomina Moskal. - Wiedzieliśmy tylko, że musimy wygrać wyżej niż 4-1 i awansujemy. Tym razem musieliśmy liczyć jeszcze na korzystny wynik w innym meczu. Okoliczności, w jakich to się stało, są trudne do wyobrażenia. Nawet gdy dzisiaj, trudno mi w to uwierzyć, co się stało w Londynie! Zobacz bramkę Kazimierza Moskala w meczu z Realem Saragossa: Wielka kariera piłkarska Moskala dobiegła końca jesienią 2002 roku na stadionie w Wodzisławiu. Walka o piłkę, nienaturalnie wygięte kolano i potworny ból. Wstępna diagnoza brzmiała - zerwane więzadła. Moskal pojechał do Warszawy do doktora Roberta Śmigielskiego, ten go chciał zaraz kłaść na stół, aby przeprowadzić operację rekonstrukcji więzadeł. Na swoje szczęście nie uległ namowom doktora. - Po kilku dniach od kontuzji nie czułem już tak wielkiego bólu, coś mi tu nie pasowało - mówił Moskal, który postanowił pojechać jeszcze na konsultacje do doktora Schenka we Wiedniu. Ostatecznie skończyło się "tylko" artroskopii kolana. W tym czasie Moskalowi przepadły jednak historyczne mecze z Parmą, Schalke czy Lazio. Wiosną 2003 roku kończył mu się kontrakt z Wisłą. Dla 35-letniego Moskala trener Kasperczak nie widział już miejsca w zespole. Było to o tyle dziwne, że Wisła zupełnie się wtedy posypała. Odeszli Kamil Kosowski, Marcin Kuźba, strajkował Kalu Uche, a Arkadiusz Głowacki i Mauro Cantoro doznali groźnych kontuzji. O Ligę Mistrzów z Anderlechtem nie miał kto walczyć. Moskal przeszedł do Górnika zarządzanego przez Koźmińskich. Pograł jeszcze półtora sezonu, ale gdy jesienią 2005 roku dostał ofertę powrotu do Wisły w roli asystenta Wernera Liczki, nie wahał się i ostatecznie zakończył karierę piłkarską. Zastał takim etatowym drugim trenerem. Pomagał Liczce, Jerzemu Engelowi, Danowi Petrescu, Dragomirowi Okuce i Adamowi Nawałce. - Pracowałem z wieloma trenerami. Od większości z nich mogłem coś dla siebie wynieść. Nie będę wchodził w szczegóły, ale muszę powiedzieć, że skorzystałem będąc asystentem - przyznał Moskal. Wolał "Małego Fryzjera" W tym czasie dwa razy miał okazję sam poprowadzić zespół. Po raz pierwszy w towarzyskim "meczu stulecia" z FC Sevillą, a potem - gdy po zwolnieniu Nawałki - dokończył najgorszy 2006/07 sezon Wisły w erze Tele-Foniki. Zespół zakończył wówczas rozgrywki dopiero na ósmym miejscu. Mimo to drużynie udało się wygrać prestiżowy mecz z Legią, po którym - zgodnie z obietnicą - Moskal przed kamerą Canalu+ odśpiewał wiślacki hymn. Kazimierz Moskal śpiewa hymn Wisły: Nowy trener Maciej Skorża nie widział Moskala w swoim sztabie, wolał ściągnąć do Krakowa Andrzeja B. znanego obecnie w środowisku piłkarskim jako "Mały Fryzjer". Do pracy z pierwszym zespołem wrócił dopiero, gdy zatrudniono Roberta Maaskanta. Moskal w sztabie Holendra odgrywał ważną rolę, dla wielu piłkarzy był tłumaczem. - Jest jednym z najlepszych ludzi, jakich spotkałem - mówił po meczu z Twente Maor Melikson. Gdy Maaskant został zwolniony Moskal nie wahał się i przyjął ofertę prezesa Bogdana Basałaja, aby poprowadzić zespół samodzielnie. Nikt mu nic nie obiecywał, miał opanować kryzys i ratować co się da. W Ekstraklasie nie udało się zrealizować celu, jakim była minimalizacja strat do lidera, za to wywalczony w niesamowitych awans do 1/16 finału Ligi Europejskiej wynagrodził niepowodzenia w meczach z Górnikiem czy Polonią. Dzięki temu dostał szansę dalszej pracy z zespołem. Ma swoją wizję - Ten awans, to w 80 procentach zasługa sztabu szkoleniowego Wisły - nie ma wątpliwości Szymkowiak. - Gdyby za Maaskanta zatrudniono innego trenera, to on pewnie nie wiedziałby jak - przy tylu kontuzjach - zestawić na Twente obronę. Najważniejsze, że Kaziu ma swoją wizję futbolu, a zmiana stylu gry zespołu to nie jest prosta sprawa. Rozmawiałem z nim. Wiem, że bardzo boli go sposób gry w obronie, to nietrzymanie linii spalonego i tracone w ten sposób gole. Na treningach jest mnóstwo taktycznych gierek na utrzymanie się przy piłce. Poprawę już było widać w ostatnich spotkaniach. Cieszę się, że trenerem Wisły jest prawdziwy wiślak. Po meczu z Twente kibice, którzy od początku wspierają Moskala, nie mieli wątpliwości, że powinien on dalej pracować z zespołem. - Już wykorzystał swoją szansę. Podniósł drużynę z kolan. Ta praca należała mu się, jak psu kość - twierdzi Kosowski. - Nie grałem z nim długo, ale mogę o nim powiedzieć, że był wielkim profesjonalistą. Takim samym będzie jako trener. - Dotychczas wydawało mi się, że jest za grzeczny do tej roboty, że bardziej nadaje się na asystenta czy do pracy z młodzieżą, skoro poradził sobie w tak krótkim okresie - twierdzi z kolei Frankowski. Dla Lucjana Franczaka sprawa też jest oczywista. - Dziwią mnie w ogóle takie rozważania. Że jest za młody, że ma za mało doświadczenia... Ja miałem 34 lata, gdy wywalczyłem z Wisłą wicemistrzostwo Polski. Ile lat miał Guardiola? Wiśle potrzebny jest ktoś, kto trenuje, a nie tylko przygotowuje piłkarzy do meczu. Taki właśnie był Maaskant. Większość trenerów zagranicznych zatrudnianych w Polsce tylko bawi się naszym kosztem. Wisła popełniła mnóstwo błędów, nie stawia na wychowanków. Przy Moskalu może się to zmienić. - Zawsze marzyłem o tym, aby grać w Wiśle, a później także w niej pracować. To dla mnie duża satysfakcja - nie kryje Moskal, który staje przed trenerskim wyzwaniem życia.