Skandaliczne gwizdy na Stadionie Śląskim pamiętam na tyle dobrze, by wczuć się w rolę ludzi, dla których 30-letni piłkarz był już kadrze niepotrzebny. W 1977 roku, polska piłka była taką potęgą, że wystarczyło dać szansę młodym, by pojawił się nowy Deyna, nawet lepszy od pierwowzoru. Tak mogło wydawać się kibicom, którzy gwizdali i buczeli, kiedy lider drużyny narodowej dochodził do piłki w pamiętnym pojedynku z Portugalią. Deyna odpowiedział" im golem wprost z rzutu rożnego, bez którego nie byłoby mundialu w Argentynie. Oczywiście w tamtych czasach tłumaczyliśmy sobie fatalne zachowanie publiczności na Śląskim niechęcią do Legii, której Deyna był symbolem. Ale przecież nie grał na tym stadionie pierwszy raz. Drugą część odpowiedzi dał nam czas. 32 lata minęły, a my nie doczekaliśmy w Polsce rozgrywającego, który mógłby za "Kaką" z czystym sumieniem nosić buty. Po Kopie, Francuzi mieli Platiniego, a potem Zidane'a. W Polsce po Deynie została w środku pola wielka, czarna dziura. Numer "10" był zbyt ciężki dla wszystkich następców. Boniek był liderem drużyny narodowej, ale to piłkarz w zupełnie innym stylu. Gdy wychodził na mecze Juventusu i stawał przy Platinim, mógł mieć wrażenie, że znów gra u boku Deyny. Jego kółka, poprzedzające 30-metrowe podania do pomocników, lub bocznych obrońców stały się znakiem firmowym drużyny Kazimierza Górskiego. Do tego stopnia, że na koniec roku 1974 r. człowieka zza "Żelaznej Kurtyny" w plebiscycie "France Footbal" wyprzedzili tylko Cruyff i Beckenbauer. Ten zaszczyt z Polskich piłkarzy spotkał jeszcze tylko Bońka. Mecz Argentyna - Polska na MŚ'78 był dla mnie jednym z najgorszych przeżyć wczesnej młodości. Dlatego zawsze unikałem powtórek, które mogłyby odgrzać stare uczucia. Na ten desperacki gest odważyłem się dopiero niedawno i po raz kolejny zobaczyłem zagrania, których nie widziałem już nigdy później. Prostym podbiciem Deyna uderzał piłkę z powietrza tak, że po 20 metrach lotu spadała na nos Grzegorza Lato. Nieszczęsny karny, który obronił Fillol zmarnował wszystko. Mecz z Brazylią kończący turniej dla Polski był ostatnim, jaki zagrał w kadrze. Pele, z którym grał w filmie "Ucieczka do zwycięstwa" namawiał go na grę w Cosmosie Nowy Jork z Cruyffem, Beckenbauerem i Rivelino. Wybrał jednak Manchester City, który zapłacił za niego Legii 100 tys funtów. Był drugim piłkarzem ze Wschodu, który wyjechał do ligi angielskiej. Deyna miał sentyment do Wysp po historycznym meczu na Wembley (1:1 w 1973 roku). Gdy przybywał do Manchesteru miał już 31 lat i koncepcję gry, która nie mieściła się w angielskich głowach. "Kick and rush" to była z kolei idea całkowicie Deynie obca. Dlatego wystąpił tylko w 38 meczach ligowych z 97, jakie drużyna rozegrała, gdy bronił jej barw. Zobacz film o Deynie bez tajemnic: 23 lutego 1981 roku wyjechał w końcu do Ameryki, do klubu San Diego Sockers. Karierę skończył po czterdziestce. Wtedy też pogłębiły się kłopoty: alkohol, hazard, problemy rodzinne oraz nieuczciwy menedżer, który go oszukał i okradł. 1 września 1989 roku wracał z południa, od strony Meksyku do San Diego. Jego biały Dodge Colt z 1974 roku uderzył w stojący na prawym pasie zepsutego ciężarowego Forda F-600, należący do pewnego Meksykanina. Przekroczył dozwoloną prędkość, policja nie stwierdziła śladów hamowania. Piłkarz zginął na miejscu. W bagażniku miał piłki, którymi trenował z chłopcami w klubie. Na pogrzebie odegrano hymn amerykański, polski, a potem płytę z ulubioną piosenką Deyny - "Memories" Elvisa Presleya. Wybitny rozgrywający odszedł, nigdy nie potrafił być nikim innym niż piłkarzem. Może dlatego jednak jego legenda będzie zawsze żywa. Czytaj również: Kazimierz Deyna - samotność bohatera Jan Tomaszewski wspomina Kazika Red. Stefan Szczepłek o nieodżałowanym Deynie Stefan Białas o najładniejszym golu Kazimierza Deyny