"Ciężko coś powiedzieć sensownego o tym meczu, bo trzeba go rozdzielić na dwie części. W pierwszej nie istnieliśmy, nie mieliśmy pomysłu na grę. Szwedzi robili z nami co chcieli, przewyższali nas w każdym elemencie gry, a w drugiej nie wiem co się stało. Zaczęliśmy ich gonić, grać kombinacyjną piłkę, mocnym pressingiem, oni się gubili, my biegliśmy z każdą możliwą piłką" - tłumaczył. Rozgrywający Atletico Madryt nie może pogodzić się, że miał szansę nawet na przechylenie szali zwycięstwa na stronę "Biało-czerwonych". "Na kilka sekund przed końcem miałem piłkę w rękach, ale nie wiedziałem ile mam czasu, nie miałem chwili by spojrzeć na zegar i niestety, mecz się skończył" - dodał. Jurkiewicz jest bardzo samokrytyczny co do swojej postawy w tym spotkaniu. "Zawaliłem pierwszą połowę, gdy w kontrze palnąłem prosto w bramkarza. W drugiej starałem się zmazać tę plamę. Wyszarpaliśmy Szwedom punkt, który może być w końcowym rozrachunku bardzo nam przydatny. Nie wiem czy nie wyczerpaliśmy już zapasu szczęścia, którego możemy już nie mieć w następnym meczu przeciwko Macedonii" - powiedział. Według niespełna 30-letniego (urodziny ma 3 lutego) szczypiornisty, przed przerwą drużyna nie grała kolektywnie, co skrzętnie wykorzystali Skandynawowie. "W pierwszej połowie zamiast grać zespołowo, próbowaliśmy to nadrabiać jakimiś indywidualnymi akcjami, co było wodą na młyn na obronę szwedzką, ze znakomitym Palicką w bramce. Łapał wszystko, a my graliśmy bez powrotu na własną połowę po stracie piłki. Zasłużenie wygrali tę część taką różnicą bramek (20:9 - przyp. red). W drugiej nawet nie mieliśmy czasu patrzeć na tablicę wyników, tylko braliśmy każdą piłkę, którą zdobywaliśmy w obronie i ciągnęliśmy z tego kontry" - zaznaczył Jurkiewicz. Jeśli chcesz wszystko wiedzieć o Orłach Wenty, zapisz się do kategorii ME w Serbii na Dingu! Kliknij!