Interia.pl: Znów jest pan drugi? Nie myśli pan o zmianie dystansu, żeby uniknąć walki z Andrzejem Kaiserem? Paweł Wiendlocha: - Nie. Sezon jest długi i jeszcze przyjdzie czas na mnie. Andrzej jest starszy, ale z drugiej strony dzięki temu mam okazję, aby się od niego uczyć. Z każdym rokiem jest mi łatwiej. Poza tym, na najdłuższym dystansie najlepiej widać, kto jak jest przygotowany i na co go stać. Tu nie ma żadnego przypadku, wygrywają najlepsi. W kolarstwie szosowym w każdej grupie jest lider, a pozostali zawodnicy jadą dla niego. Jak to wygląda w waszym teamie? - Również mamy swoje ustalenia. Wiemy kto jest w danym dniu najmocniejszy, decydujemy kto wygra, jeśli uda się dojechać we dwóch. Dzisiaj jednak czołowa grupka kolarzy szybko się podzieliła, bo mocno zaatakował Ukrainiec. Od tego momentu każdy jechał osobno i pracował na własne konto. Jak wyglądały kluczowe momenty wyścigu? - Wjechaliśmy na techniczny odcinek z dużą ilością błota, szybkich zjazdów, podjazdów, zakrętów i tam nastąpił pierwszy atak. Mocno pociągnąłem i została sześcioosobowa grupa. Później chwilę jechaliśmy razem, ale ciągle ktoś atakował. Wreszcie po akcji Ukraińca zostało nas czterech, lecz każdy jechał już sam. Bardziej odpowiadają panu trudne techniczne trasy ze sztywnymi podjazdami, czy takie, jak na przykład w Chodzieży, gdzie było płasko? - Zdecydowanie bardziej wolę walczyć w górach. W nich rzadko wygrywa ktoś przez przypadek. Zazwyczaj pierwszy do mety dojeżdża po prostu najlepszy. Poza tym, jestem lekki i łatwiej mi narzucić tempo w górach niż na płaskiej trasie. Większy lepiej daje sobie radę na równym, podczas gdy mnie szybka jazda w takim terenie kosztuje o wiele więcej energii. Ale nie można wybierać tras, tylko walczyć zawsze i wszędzie. Co jest dla pana najważniejszym celem w tym sezonie? - Mam nadzieję, że uda mi się powalczyć w wyścigach etapowych. Za dwa tygodnie rozpoczyna się wyścig Beskidy MTB Trophy - cztery dni jazdy takiej, jak tutaj. Etapy po 70-90 kilometrów, po górach. Wygrywa ten, kto jest przygotowany wszechstronnie i potrafi wytrzymać trudy walki dzień po dniu. Chciałbym też wygrać któryś z cyklów maratonów, ale wiem że będzie ciężko, bo przeciwnicy są dobrze przygotowani. Zamierzam powalczyć w mistrzostwach Polski, może uda się wyjechać na jakieś zawody zagraniczne - mistrzostwa Europy i świata, ale musimy jeszcze poczekać na ostateczne decyzje. Trening maratończyka to sprawa indywidualna czy ćwiczycie pod czujnym okiem trenera? - Jeździmy maratony od lat, więc każdy z nas ma już wypracowany swój plan treningowy i system przygotowań. Oczywiście, zawsze można coś zmodyfikować w trakcie sezonu, jeśli coś nie idzie, albo gdy zmuszają do tego wypadki, których się nie przewidziało, ale raczej każdy bazuje na własnych sprawdzonych systemach. Po tylu latach ścigania każdy dobrze zna swój organizm i potrafi wsłuchać się w niego, żeby ocenić stopień zmęczenia. Jeśli jest duże, to trzeba trochę odpuścić, a jeśli wszystko idzie ku dobremu, to po prostu dalej robić swoje. W niedzielę będzie się pan ścigał z najlepszymi w BPH Grand Prix MTB? - Raczej odpuszczę sobie, bo czuję w nogach pięć maratonów i kilka innych wyścigów. W czwartek startowałem w Karpaczu, dzisiaj też było ciężko, a jutro zapowiada się bardzo ostre tempo, bo zawodnicy są wypoczęci. Rozmawiał w Szczawnie Zdroju Mirosław Ząbkiewicz