"Przed wyjazdem na igrzyska były podstawy, by wierzyć w sukces drużyny, choć za taki można uznać już samo zakwalifikowanie się do olimpiady - powiedział Kmiecik. - W Vancouver ścigało się osiem zespołów, ale w eliminacjach w Pucharze Świata startowało 15, więc siedem nasze dziewczyny już zostawiły za sobą. Trochę zwątpienia zasiały starty indywidualne, które były po prostu słabe. Jednak po raz kolejny okazało się, że rywalizacja drużynowa rządzi się swoimi prawami i możemy się cieszyć z wielkiego osiągnięcia". Jego zdaniem, za podstawę sukcesu należy uznać równą formę całej ekipy. "W wyścigu drużynowym to podstawa. Nawet jedna supergwiazda sama nic nie osiągnie. Najbardziej doświadczona w kadrze Katarzyna Bachleda-Curuś wyprzedzała dotąd znacznie krajowe rywalki i koleżanki z reprezentacji, a w tym sezonie to się zmieniło. Luiza Złotkowska i jeszcze niedawna juniorka Kasia Woźniak zrobiły duży postęp, zbliżyły się poziomem do najlepszej. To zaprocentowało" - wyjaśnił. Zwrócił też uwagę na świetną dyspozycję polskich łyżwiarek w dniu zawodów. "Ten medal nie jest przypadkowy. Dziewczyny uzyskały bardzo dobre czasy, na poziomie 3.02-3.03. Pamiętam, że tylko raz udało im się zejść na 3.01, ale to było w Salt Lake City na znacznie szybszym torze. Zarówno w ćwierćfinałowym wyścigu z Rosją, jak i w pojedynku o brąz z Amerykankami, o ich zwycięstwie zdecydowało przygotowanie fizyczne. Jechały równo od startu do mety i razem, w jednej linii, przekroczyły metę, a to bardzo ważne, bo liczy się czas ostatniej z trójki. U rywalek zawsze jedna trochę osłabła, została z tyłu" - dodał Kmiecik. Jak przyznał, łyżwiarstwo szybkie to sport z natury indywidualny, więc stworzyć zgraną drużynę nie jest łatwo. "To widać po wynikach. Nie zawsze teoretycznie najsilniejsze sportowo kraje liczą się w +drużynówce+. U nas też były kłopoty. Gdy Kasia Bachleda-Curuś górowała poziomem nad koleżankami dość sceptycznie podchodziła do startu w drużynie. Musiało sporo czasu minąć, zanim uwierzyła, że w tej konkurencji ma większe szanse na sukces niż indywidualnie. A tu trzeba swoje ambicje schować do kieszeni i walczyć o dobro wspólne, podporządkować się taktyce" - stwierdził. Podkreślił także upór i ambicję Luizy Złotkowskiej. "To wielki pracuś. Kiedyś nawet "podziękowano" jej w kadrze i miała ćwiczyć indywidualnie, ale dzięki wytrwałości wróciła do reprezentacji. Z kolei Kasia Woźniak odnosiła sukcesy w juniorach i dobrze, że szybko dołączyła do starszych koleżanek. Podciągnęła się przy nich. Zresztą bardzo trafnym pociągnięciem było ponowne utworzenie kadry kobiet. Szkolenie centralne przyniosło efekty" - ocenił szkoleniowiec, który ma także udział w sukcesach ... Justyny Kowalczyk. "Byłem w sobotę chyba jedynym trenerem, który dołożył cząsteczkę do obu polskich medali, choć Justyna biegła akurat +klasykiem+" - powiedział Kmiecik, który przez pięć lat uczył Kowalczyk techniki biegania "łyżwą". "Po igrzyskach w Salt Lake City Aleksander Wierietielny zaprosił mnie do współpracy. Justyna miała olbrzymi potencjał, ale kłopoty z krokiem łyżwowym. Wykonaliśmy wspólnie olbrzymią pracę, ale trening z taką zawodniczką, jak Kowalczyk to dla każdego szkoleniowca wielkie szczęście. Ona jest ideałem jeśli chodzi o podejście do treningu, do sportu. Wielki talent i wielki charakter, choć niełatwy. Pamiętam z czasów wspólnych zgrupowań, że "pazurki" pokazywała od rana do wieczora. Jej niepokorna dusza dawała o sobie znać co chwilę, ale zadania realizowała bardzo sumiennie, w stu, a nawet więcej, procentach. Jednak jak ktoś jej podpadnie, to nie ma lekko. Jest czupurną indywidualistką, do tego zawziętą, piekielnie ambitną, ale to ją +nakręca+. To jedno ze źródeł jej sukcesów, oprócz oczywiście wręcz katorżniczej pracy" - ocenił Kowalczyk Wiesław Kmiecik. Polskie panczenistki wywalczyły w sobotę brązowy medal olimpijski w wyścigu drużynowym na dochodzenie, a Justyna Kowalczyk triumfowała w biegu narciarskim na 30 km ze startu wspólnego. Bieg drużynowy kobiet był rozgrywany na igrzyskach po raz drugi w historii, ale Polki debiutowały w tej konkurencji. W składzie każdej ekipy są cztery zawodniczki, ale jedna z nich to rezerwowa. Zespoły startują z przeciwległych stron toru i mają do pokonania 2400 m (sześć okrążeń toru). Na mecie liczy się czas ostatniej łyżwiarki. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Polki wspaniale! Szybsze od USA! Jest medal! Pół wieku czekaliśmy na medal panczenistek Polski dzień w Vancouver! "Na igrzyskach dzieją się dziwne rzeczy" Tajemnica sukcesu polskich panczenistek