"Nikogo nie okradłem, nie niszczyłem żadnych dokumentów. Wszystkie moje problemy są spowodowane nieuczciwą działalnością syndyka" - stwierdził w "Przeglądzie Sportowym" były kolarz, który zgodził się na używanie personaliów. Policjanci z sekcji do walki z przestępczością gospodarczą zebrali dowody, które pozwoliły na postawienie Jaskule siedmiu zarzutów, obejmujących okres od stycznia do września 2004 r., gdy był prezesem jednej z warszawskich firm. Wśród zarzutów są wyłudzenie z banku ponad 103 tysięcy zł., fałszowanie dokumentów, zaniżanie wartości firmy oraz zawieranie umów z innymi spółkami mimo, że firmie groziła upadłość, niszczenie dokumentów. składanie fałszywych zeznań oraz oszustwa na sumę 742 tys. złotych. "Na pewno nie ucieknę, bo nikogo nie okradłem. Chodzę po sądach, uczę się prawa, udowodnię, że jestem niewinny. Nie dopuszczę, by szargano moje dobre imię, które wyrobiłem sobie podczas kariery kolarskiej. Dałem radę zająć trzecie miejsce w Tour de France, to i z nieuczciwym syndykiem sobie poradzę" - powiedział Jaskuła. Jaskuła przyznaje, że jego długi wynosi 750 tys. złotych. "Zainwestowałem w budowę centrum handlowego w Wesołej. Budynek powstał, zabrakło mi jednak gotówki, by pospłacać dostawców. Załatwiłem kredyt w banku, ale wtedy moi byli pracownicy, rozpętali burzę w mediach, że jestem niewiarygodny i mam długi. Z pożyczką mogłem się pożegnać" - tłumaczy Jaskuła. W 2004 roku sąd ogłosił upadłość jego firmy, ustanawiając syndyka - spółkę B.J.W., w której niedawno prezesował były minister współpracy gospodarczej z zagranicą, oskarżony w jednej z najgłośniejszych afer lat 90. "Chciał zarobić na upadłości mojej firmy. To on zaczął mnie oczerniać przed innymi. Jestem przekonany, że to przez niego prokuratura zbierała dowody przeciwko mnie. Jak człowiek, który wyłudził os skarbu państwa mnóstwo pieniędzy może zajmować się taką sprawą?" - dziwi się Jaskuła.