Nie rozstrzygniemy jednoznacznie, czy jedenaście medali "Biało-czerwonych" w Brazylii to sukces czy porażka. Przykład Wielkiej Brytanii pokazuje jednak, że w sporcie nie ma miejsca na minimalizm. Po tym jak na igrzyskach w Atlancie w 1996 roku Brytyjczycy wywalczyli 17 medali (tylko jeden złoty), uznali, że czas na zmiany. Teraz przywieźli z Rio 67 medali (aż 27 złotych). Doświadczenia Wielkiej Brytanii chce wykorzystać minister Witold Bańka i już zapowiedział zmiany. O to czego potrzebuje polski sport, zapytaliśmy czterokrotnego mistrza olimpijskiego Roberta Korzeniowskiego, medalistę mistrzostw świata Artura Siódmiaka i Zbigniewa Klęka, wychowawcę naszych kolarskich gwiazd - m.in. Rafała Majki i Kasi Niewiadomej. Każdy z nich patrzy na sport z innej perspektywy, ma inne doświadczenia i pomysły, ale wszyscy rozpoczęli od tego samego - absolutna podstawa to mocne kluby. Sami zapaleńcy nie wystarczą Tylko dobrze zorganizowane kluby dysponujące bazą treningową i wykwalifikowanymi trenerami są w stanie wychować przyszłych mistrzów. - Mają powrócić SKS-y. Świetnie, ale nie łudźmy się, że zastąpią szkolenie klubowe. To dwie różne sprawy - podkreśla Zbigniew Klęk. W krakowskim klubie WLKS Krakus stworzył prawdziwą kopalnię talentów. Nie tylko je odkrywa, ale przede wszystkim szkoli tak skutecznie, że wyrastają na mistrzów. - Udało mi się znaleźć byłych kolarzy, którzy nam pomagają. Dają samochody, sprzęt, stroje, dzięki czemu nasze dzieci i młodzież mają zapewnioną podstawę, ale od czasów komuny nie ma dla nas pieniędzy na etaty szkoleniowców. To problem, który dotyczy wszystkich. Powiedzą panu to w każdym klubie, który szkoli młodzież i to obojętnie w jakiej dyscyplinie - przekonuje Zbigniew Klęk. Kopalnia i kuźnia talentów, jaką stworzył w krakowskich Swoszowicach jest potwierdzeniem, że polski sport w ogromnej mierze opiera się na trenerach-pasjonatach. Nie da się przecenić roli pasji dążeniu do sukcesów w sporcie, ale oczekując medali w długofalowej perspektywie, u podstaw musi leżeć wypracowany system. Nie możemy oczekiwać, że zastąpi go pasja człowieka, który idzie na osiem godzin do pracy, a po powrocie rzuca wszystko, by trenować młodzież, wykonując przy tym obowiązki prezesa klubu, magazyniera, kierowcy, masażysty, psychologa i wychowawcy. - Przez lata doczekaliśmy się wielu wychowanków. Część z nich ukończyła studia, mogliby nam pomóc. Nie powiem: jak poproszę, to przyjdą, ale ja też zdaję sobie sprawę z tego, że przede wszystkim muszą myśleć o rodzinach, o tym, że spłacają kredyty - dodaje odkrywca talentu Rafała Majki. Sami zapaleńcy nie wystarczą. Praca z dziećmi i młodzieżą to powołanie, ale musi być odpowiednio wynagradzana, bo trenerzy muszą mieć kwalifikacje, możliwość ich podnoszenia i świadomość, że samo zaangażowanie to za mało. Minister sportu Witold Bańka zapewnia, że zdaje sobie sprawę z tego, że budowę sportu trzeba zaczynać od pracy z dziećmi i młodzieżą i wskazuje, że właśnie dlatego jego resort przygotował projekt Klub, który ma wesprzeć finansowo małe i średnie ośrodki. 15 mln zł to jednak kropla w morzu potrzeb. Jeśli miarą sukcesu "Biało-czerwonych" na igrzyskach nie ma być przywiezienie jednego medalu więcej niż z poprzednich, tylko wykorzystanie sportowego potencjału blisko 40-milionowego kraju, to trzeba znaleźć sposób na realne finansowe wsparcie klubów. Chcemy inwestować w blaszki? Gdy brakuje pieniędzy, jeszcze większego znaczenia nabiera sposób ich wydawania. Ministerstwo wykłada duże środki, żeby olimpijczykom niczego nie brakowało podczas przygotowań, tymczasem najlepsi i tak poradziliby sobie, a część publicznych środków można byłoby wydać na tworzenie szerokiej podstawy piramidy w postaci sportu masowego i rekreacji. Sport wyczynowy powinien być jej wierzchołkiem, ale czy tak jest w Polsce? Wielu ludzi sportu twierdzi, że jednak nie. - Proporcje pomiędzy finansowaniem ze środków publicznych sportu wyczynowego a sportu dzieci i młodzieży są u nas zaburzone i wymagają zmian - podkreśla Zbigniew Klęk. Jacek Wszoła gorzko podsumowując start Polaków na igrzyskach w Rio de Janeiro podkreślił, że marnujemy potencjał w postaci dzieci. - Do szkół podstawowych trafia co roku prawie pół miliona dzieci, tylko jak to wykorzystujemy pod kątem sportu? Myślę, że jest marnie - ocenił mistrz olimpijski z Montrealu i wicemistrz z Moskwy. Przy wydawaniu pieniędzy publicznych medale nie mogą być celem samym w sobie. Nie chodzi o to, aby inwestować w blaszki tylko maksymalnie jak najszerszą grupę ludzi, a więc sport masowy. Dzięki niemu będziemy mieć przede wszystkim zdrowsze społeczeństwo, a jednocześnie bazę, na której wyrośnie sportowa jakość i sukcesy w sporcie wyczynowym. Przecież nie chodzi o to, żeby po sukcesach Włodarczyk i Fajdka za publiczne pieniądze masowo szkolić dzieci w rzucie młotem. Rzecz w tym, żeby przy szkołach były bieżnie i skocznie. To zadanie dla ministerstwa i samorządów. Artur Siódmiak argumentuje, że sport masowy ma duże przełożenie na sukcesy w sporcie zawodowym i podkreśla, że choć nie ma idealnego modelu, to trzeba wyważyć proporcje między finansowaniem ze środków publicznych sportu wyczynowego i sportu dzieci i młodzieży. - Pieniądze powinny zostać przeznaczone na dodatkowe zajęcia wychowania fizycznego pod postacią ogólnorozwojowego sportu, ciekawsze lekcje, SKS-y, a wuefiści powinni prowadzić lekcje także w klasach 1-3 - postuluje wicemistrz świata z 2007 roku i brązowy medalista z 2009. Czasem trzeba zabrać dzieci na stadion Chcemy iść drogą Anglików i choć na ich budżet liczyć nie możemy, to w krótkim okresie możemy zwiększyć dopływ pieniędzy do sportu. - Nie dopuszcza ich ustawa hazardowa, a są to bardzo duże środki - przypomina Robert Korzeniowski. Fatalnie skonstruowana ustawa uderzyła w kluby, bo odcięła je od sponsoringu bukmacherów. Straty polskiego sportu z tego tytułu szacowane są w setkach milionów złotych. Trzeba to jak najszybciej naprawić. Musimy jednak mieć świadomość, że nawet jeśli bukmacherzy wrócą, to interesować ich będą najpopularniejsze dyscypliny i największe gwiazdy, a co ze sportami niekomercyjnymi? "Korzeń" widzi dla nich szansę w zbliżeniu ze służbami mundurowymi. Według niego nie tylko wojsko czy policja, ale także służba graniczna czy poczta mogłyby przygarnąć utalentowanych zawodników i dać im szansę rozwoju, o ile oczywiście będą osiągać wartościowe wyniki. Igrzyska w Rio de Janeiro potwierdziły, że zmian w polskim sporcie nie można ograniczać jedynie do kwestii pieniędzy. Korzeniowski wskazuje, że brakuje nam wielopokoleniowej szkoły trenerskiej. - Przy trenerach, którzy osiągają sukcesy, muszą rozwijać się ich następcy. Potrzebna jest nie tylko ciągłość pokoleń zawodników, ale także trenerów. Spójrzmy na Słowaków. Im się to udało i właśnie dlatego mają dzisiaj mistrza olimpijskiego w chodzie na 50 km - tłumaczy nasz były znakomity chodziarz. Robert Korzeniowski widzi też potrzebę stworzenia ośrodka sportu, który dałby sportowcom możliwość trenowania i jednocześnie trenerom oraz naukowcom prowadzenia badań i wprowadzania nowych metod. - We Francji funkcjonuje INSEP i nikt nie wyobraża sobie tam, aby sport miał funkcjonować bez niego - przekonuje "Korzeń". Na inny aspekt zwraca uwagę Artur Siódmiak, według którego potrzebne jest kształtowanie zainteresowania sportem, a zwłaszcza mniej popularnymi dyscyplinami. - Proszę zwrócić uwagę na piłkę ręczną. Nasza reprezentacja odnosi sukcesy, a w Polsce jest tylko 25 tysięcy piłkarzy ręcznych. Jeśli obliczyć jaki procent Polaków uprawia tę dyscyplinę, to okaże się, że w Europie jesteśmy na szarym końcu - przypomina. Sport zaczyna odgrywać coraz większe znaczenie dla Polaków. Widać to po tym, jak rośnie liczba osób skłonnych wydać pieniądze na trenera personalnego czy przygotować się do przebiegnięcia maratonu. Im większe zainteresowanie sportem, tym większe szanse na sukcesy. - Dlatego czasem trzeba zabrać dzieci na stadion, wspólnie kibicować reprezentacji i razem przeżywać sportowe emocje. Cudów nie ma - aby cieszyć się z sukcesów "Biało-czerwonych", potrzebna jest praca u podstaw - puentuje Artur Siódmiak. Mirosław Ząbkiewicz