Szczególna sytuacja: jeden rywal wiary nie stracił, drugi zyskał. Dla Cesca Fabregasa było to zwycięstwo najsłodsze z możliwych. Musiał poczuć się jak młodszy brat, wydostający się po latach z cienia starszego. Wychowanek "La Masia" doskonale wie jednak, że sprawa awansu do ćwierćfinału jest bardzo daleka od rozstrzygnięcia. Cieszy się raczej tym, że znalazł w sobie dość siły, by zapobiec nieszczęściu. W 37. min, gdy Leo Messi wpakował piłkę do bramki Arsenalu drugi raz, Cesc i jego koledzy otarli się o najgorsze. O anulowanie tego gola prasa katalońska ma wielki żal do arbitra. Nicolę Rizzoliego, który dostrzegł spalonego, nazywa "przyjacielem Mourinho". Sekundę wcześniej Wojciech Szczęsny wygrał pojedynek sam na sam z Pedro. Gdyby obie drużyny wymieniły się wczoraj bramkarzami, Barcelona tego meczu nie przegrałaby. To najlepszy komplement dla Polaka, bo przecież Victor Valdes to klasa światowa i trudno wydobyć z pamięci poprzedni przypadek, kiedy zawalił gola jak ten Van Persiego. Tymczasem Szczęsny bronił w trzech sytuacjach sam na sam: Messi strzelił obok, Pedro w bramkarza, i tylko Villa trafił do siatki. Polak nie był może największym bohaterem wieczoru, ale nie popełnił najmniejszego błędu. Z bramki gospodarzy emanował taki spokój, jakby stał tam nie dwudziestolatek, ale ktoś z 20-letnim stażem. Arsene Wenger miał plan na Katalończyków. On nie musiał się udać, ale był jedynym dającym nadzieję. Błyskawiczne kontry gospodarzy okazały się zabójcze dla rozkochanych w ataku pozycyjnym gości. Nie było sensu bić się bronią Barcelony, w swojej dziedzinie jest ona bliska ideału. Aż siedmiu graczy z Katalonii wykonało wczoraj więcej podań niż najlepszy pod tym względem w zespole Wengera Fabregas. Xavi podawał 124 razy, z tego aż 116 celnie - to prawie tyle samo, co Fabregas, Nasri i Wilshare razem wzięci. Porównanie ogólnej liczby podań wypada niemal druzgocąco na korzyść Katalończyków (773-423). Statystyka w piłce jest jednak jak spódnica mini - nie pokazuje wszystkiego. Nie oddaje pasji Arsenalu, niezłomnej wiary, cierpliwości i olbrzymiego potencjału udowodnionego wczoraj na tle najlepszej drużyny świata. Nie tylko gracze z doświadczeniem, jak Fabregas, van Persie i Nasri, ale także Wilshere, czy Kościelny, a nawet każdy z rezerwowych potraktowali ten mecz jak test charakteru. Kiedy Rizzoli zagwizdał ostatni raz, na Emirates wybuchła euforia, jakby drużyna dotarła do celu. W jakimś sensie tak się jednak stało, chłopaki Wengera już wiedzą jak wygrywa się z Barceloną. Xavi Hernandez był autentycznie wściekły. Mówił, że wynik nie oddaje przebiegu meczu, że na boisku on i koledzy cały czas czuli swoją wyższość. Lider Barcy zagrał naprawdę dobry mecz, tym większa jednak chwała zwycięzcom. "Nikt przyjeżdżający dziś na Camp Nou, nie ma prawa czuć się faworytem" - mówi Fabregas wybiegając myślą do rewanżu za trzy tygodnie. W tym sezonie Champions League Arsenal przegrał na wyjazdach tak z Szachtarem, jak i Sportingiem Braga. Do awansu Katalończykom wystarczy skromne 1-0. Jest to jednak wynik bardzo mało prawdopodobny. Barcelona straciła na Emirates Gerarda Pique (kartki), który gwarantuje jej spokój w tyłach. Czy kontuzjowany Carles Puyol będzie mógł zagrać obok Erica Abidala? Jeśli nie, to Victor Valdes będzie miał wiele okazji do rehabilitacji, a wtedy zdarzyć może się wszystko. Tak jak wczoraj. Passa dotkliwych porażek Arsenalu z Katalończykami dobiegła końca. Wenger i jego gracze udowodnili sobie, że Barcelona nie musi być poza ich zasięgiem. Leo Messiego można zatrzymać, Argentyńczyk nie zdobył wczoraj gola w siódmym kolejnym meczu na ziemi angielskiej. Cztery bramki wbite przed rokiem w ćwierćfinale wciąż mogą trochę straszyć gości, ale francuski trener zapewnia, że ma teraz drużynę bez porównania silniejszą. Wczoraj wreszcie nie skończyło się na słowach. Zespół z Emirates udowodnił to sobie i innym. Liczba Barcelony 4 - tyle meczów przegrała w tym sezonie drużyna Pepa Guardioli. Łączy je absencja jednego człowieka, wszystkie zdarzyły się kiedy nie grał Carles Puyol. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu!