Na pomysł zorganizowania Igrzysk Europejskich wpadł Europejski Komitet Olimpijski. Trzy lata temu w Rzymie przyznano organizację tej imprezy Baku. Warto podkreślić, że była to jedyna kandydatura, co tylko świadczy o poziomie zainteresowania tą imprezą w szeroko pojętej rodzinie olimpijskiej. Na organizację tego typu imprez sportowych trzeba wydać setki milionów dolarów, a ryzyko, że koszty się nie zwrócą, już nie mówiąc o zyskach, jest ogromne. Na coś takiego mogą pozwolić sobie tylko bogacze, a tych w dobie kryzysu nie ma zbyt wielu. Dla Azerbejdżanu, rządzonego twardą ręką przez Alijewa, pieniądze nie są żadną przeszkodą. Prezydent kraju bogatego w złoża ropy naftowej chce za pomocą m.in. wielkich wydarzeń sportowych pokazać swoją potęgę, a Azerom udowodnić, że kraj jest mlekiem i miodem płynący. Oskarżenia o łamanie praw człowieka i swobód obywatelskich w Azerbejdżanie są natomiast wg niego wyssane z palca. Co innego wyimaginowany obraz, a co innego twarda rzeczywistość. Azerscy działacze na rzecz praw człowieka chcieli wykorzystać Igrzyska Europejskie do tego, żeby zwrócić uwagę świata na to, co dzieje się w ich kraju. Zarzucają również władzy, że na organizacji igrzysk wzbogacą się tylko rodziny wysoko postawionych urzędników państwowych i oligarchowie. Jednym z dowodów jest na przykład fakt, że przewodniczącą komitetu organizacyjnego jest... żona prezydenta Alijewa, Mehriban. Dodatkowo reżim zamknął usta swoim przeciwnikom wsadzając ich do więzienia. Za kratki trafiło ponad 100 działaczy opozycyjnych. Siła pieniądza jest jednak wielka. To właśnie gigantyczna kasa i ogromny rozmach ma odwrócić uwagę świata od problemów państwa. Dla Alijewa koszty nią grają roli. Według oficjalnych danych, na organizację Igrzysk Europejskich Azerbejdżan wydał prawie półtora miliarda dolarów. Prawdziwe koszty są jednak na pewno dużo wyższe. Wystarczy spojrzeć na to, co władze Azerbejdżanu zrobiły, żeby przyciągnąć jak największą liczbę sportowców z nazwiskami, żeby rywalizacja miała jako taki poziom. Azerbejdżan opłacił zawodnikom bilety lotnicze i pobyt w Baku. Karty wstępu są tanie, bo władze do nich dopłacają - na czas igrzysk nie ma opłat za transport. Wszystko po to, żeby trybuny nie świeciły pustkami. Powstało też wiele nowych obiektów sportowych. To wszystko kosztuje. Dla porównania, Londyn na igrzyska olimpijskie w 2012 roku, a więc imprezę o dużo większej skali, wydał około 13 mld dolarów. Ceremonia otwarcia IE w Baku kosztowała dwa razy więcej niż inauguracja IO w Londynie. A jak wygląda sytuacja pod względem czysto sportowym? Kalendarz imprez jest tak bogaty, że "wciskanie" kolejnej jest trudno zrozumiałe. Nawet jeśli ma się ona odbywać raz na cztery lata. Fakt, że inne kontynenty mają swoje igrzyska (Panamerykańskie, Azjatyckie, Afrykańskie) i Europa była pod tym względem wyjątkiem. Tworzenie czegoś na siłę nie ma jednak większego sensu. Termin Igrzysk Europejskich koliduje na przykład z Ligą Światową siatkarzy i dlatego m.in. Polska wysłała do Baku rezerwowy skład w tej dyscyplinie. Tak popularnych dyscyplin, jak piłka nożna, piłka ręczna czy koszykówka w ogóle nie ma w programie IE. W innych natomiast obecny jest drugi albo nawet trzeci garnitur zawodników. Z drugiej strony, w 12 dyscyplinach sportowcy będą mieli szanse uzyskania kwalifikacji do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro lub przynajmniej punktów rankingowych. Ci zatem mają o co walczyć. Poziom sportowy to jeden z głównych argumentów krytyków Igrzysk Europejskich. Kilka dni temu dostali oręż do ręki. W 2019 roku impreza miała się odbyć w Holandii, ale ten kraj z niej zrezygnował. Holenderski rząd ogłosił, że nie chce płacić 57,5 mln euro za przeprowadzenie zawodów, zwłaszcza że "nie ma gwarancji, iż Igrzyska Europejskie w 2019 roku będą miały dostateczny poziom sportowy". Chętnych do zastąpienia Holendrów jak na razie brak. Autor: Robert Kopeć