W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" szokujące szczegóły funkcjonowania klubu ujawnia Andrzej Prawda, były szkoleniowiec Odry. Gdy pracował w pierwszoligowcu, znajomi zamiast życzeń imieninowych składali mu... kondolencje. "Odra zalega sztabowi szkoleniowemu i piłkarzom po kilkadziesiąt tysięcy złotych na głowę. Klub jest winny piłkarzom pieniądze, które powinien był wypłacić pół roku temu" - rozpoczyna smutną wyliczankę Prawda. Brak pieniędzy oznacza, że piłkarze nie mogą się skupić na tym, co potrafią robić najlepiej, czyli graniu w piłkę. Zamiast tego myślą, jak dojechać na trening, albo co zjeść, aby nie umrzeć z głodu. "Marcin Józefowicz powiedział mi, że nie przyjedzie na następny trening, bo kończy mu się bilet miesięczny, a nie ma za co kupić następnego. Zresztą z Polakami jest pół biedy, bo zawsze pożyczą od żony albo rodziny, ale co mają powiedzieć obcokrajowcy, którzy nie mieli od kogo pożyczyć na jedzenie?" - pyta retorycznie i przytacza smutną, ale prawdziwą historię z życia Felipe i Pape Samba Ba. "Kiedyś dostali stówę na zakupy od jakiegoś kibica. Poszli do Lidla i wrócili z czterema torbami jedzenia. Miny mieli przy tym takie szczęśliwe, jakby wygrali w totolotka" - wspomina. A mówiąc o Senegalczyku boleje nad incydentem rasistowskim, jaki przydarzył mu się niedawno. "Sama Ba przy pierwszej okazji zapewne opuści Opole. Nie dość, że klub nie płaci, to jeszcze jakiś idiota pobił go w zeszłym tygodniu na mieście, bo nie podobało mu się, że jest czarny" - załamuje ręce Andrzej Prawda. Co w obliczu tych wszystkich problemów robi prezes klubu? Prostuje informacje o zadłużeniu klubu i... rozgląda się za nowymi piłkarzami. Nikt w Opolu nie wie, skąd weźmie na nich pieniądze.