W półfinale z Niemcami futbol hiszpański odniósł swoje największe zwycięstwo. Od 7 lipca 2010 roku nigdy nie będzie już taki sam: zakompleksiały, przekonany, że nad drużyną narodową ciąży nieodwracalne fatum ćwierćfinałów. Z tą barierą drużyna Vicente del Bosque rozprawiła się w meczu z Paragwajem, wczoraj, w drodze do raju zmogła trzykrotnych mistrzów świata. Środowy triumf nad Niemcami jest znacznie ważniejszy, niż ten sprzed dwóch lat, z finału Euro 2008, bo właśnie medal mundialu był najskrytszym marzeniem każdego Hiszpana. Cztery lata temu, po porażce z Francuzami w 1/8 finału załamany Iker Casillas obiecał fanom, że ta generacja piłkarzy wygra kiedyś dla nich mistrzostwo świata. Zabrzmiało to jak wyznanie frustrata: jedyne co znali kibice "La Roja" to nastające po sobie rozczarowania. Doszło do tego, że fatalna seria tak bogatego w dobrych piłkarzy kraju, stała się jedną z bardziej ponurych tajemnic mundiali. Nikt nie był w stanie sensownie wyjaśnić, dlaczego gracze wybitni w Realu i Barcelonie nie potrafią zdziałać nic w narodowych barwach. Zdali afrykański test Triumf na Euro 2008 był przełamaniem frustracji i kompleksów. Dyrektor federacji Fernando Hierro, który sam przegrał swoje reprezentacyjne szanse, upierał się, że zmieniło to mentalność wszystkich: od piłkarzy, trenerów, po działaczy i kibiców. Prawdziwym testem dla generacji Casillasa, Xaviego, Iniesty, Villi, czy Torresa miał być jednak turniej w RPA. Gdyby zakończył się klęską, wszyscy uznaliby Euro 2008 jako przypadkowe odstępstwo od reguł. Drużyna Vicente del Bosque zaczęła afrykańskie mistrzostwa najgorzej jak mogła. Porażka ze Szwajcarami wprowadziła niepewność, z którą selekcjoner borykał się aż do ćwierćfinału z Paragwajem. Jego poprzednik Luis Aragones stawiał nawet tezę, że i tym razem "La Roja" w mistrzostwach świata daleko nie zajedzie. Cały kraj nerwowo szukał wyjaśnień, dlaczego zespół podupadł w dwa lata. Pierwszym "winnym" był del Bosque, który ustawiał drużynę z dwoma defensywnymi pomocnikami. Drugim, jeden z nich - czyli Sergio Busquets. Kolegów bronił strzelec pięciu goli David Villa ogłaszając przed półfinałem, że nie tylko Hiszpanie muszą się obawiać Niemców. Opromieniona bajecznymi zwycięstwami nad Anglią (4-1) i Argentyną (4-0) drużyna Joachima Loewa trafiła na rywala godnego siebie. W umiejętności Hiszpanów nikt nie wątpił, można było się obawiać o ich siłę i charakter. Xavi wreszcie znów był Xavim liderem, a Iniesta jego duchowym bratem z Barcelony. Niewiarygodną rolę odegrali jednak wszyscy i to nie tylko w grze do przodu, ale przede wszystkim w tyłach. Zwycięski gol obrońcy Carlesa Puyola stał się w tej sytuacji niemal symboliczny. Hiszpanie zmogli Niemców ich bronią. Pragmatyczne 1-0 W drodze do finału Hiszpanie nie roznieśli żadnego z rywali: Portugalię, Paragwaj i drużynę Loewa pokonali najskromniej 1-0. Może świadczyć to o pragmatyzmie nieznanym dotąd u Hiszpanów. Casillas nie puścił bramki już 313 minut. Jeśli nie zrobi tego w niedzielę, "La Roja" zdobędzie pewnie tytuł mistrza świata. Trudno sobie wyobrazić, co to znaczy dla drużyny, która raz tylko była w czołowej czwórce i to aż 60 lat temu. Szał radości, jaki wywołało w Hiszpanii zwycięstwo nad Niemcami wciąż można więc porównać do triumfu biedaka nad bogaczem. Niemcy mieli wszystko to, o czym tak marzyli Hiszpanie: poza trzema złotymi medalami MŚ, umiejętność stworzenia niezwykłej drużyny, nawet z dość przeciętnych graczy. Miroslav Klose, czy Lucas Podolski są w klubach kimś zupełnie innym niż w reprezentacji, Hiszpanie doczekali się dopiero pierwszego pokolenia piłkarzy, w stosunku, do których można dokonywać takich porównań. Koniec hasła: "Grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze" Drugi raz z rzędu wyznacznikiem klasy Hiszpanów stali się Niemcy. I tak jak Niemcy w latach 1972-74, "La Roja" może być zaledwie drugim mistrzem Europy potrafiącym potwierdzić swoją hegemonię na mundialu. Dziś nikt już nie ma podstaw żartowania z Hiszpanów, że grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze, albo, że są mistrzami świata w sparingach. Sprostali presji, bez wczorajszego zwycięstwa nie byłoby w RPA hiszpańskiego sukcesu, choć statystycznie rzecz biorąc był nim już sam fakt dotarcia do tej fazy mistrzostw. Przegrana ze Szwajcarami, zwycięstwa nad Hondurasem, Chile, Portugalią i Paragwajem nikogo na kolana by jednak nie rzuciły. Porażka z Niemcami mogła więc zniweczyć wszystko. Finał mistrzostw w RPA zapowiada się na mecz marzeń, choć gra o taką stawkę jest paraliżująca. Zmierzą się drużyny o mentalności ofensywnej, ale od innych pokoleń w swoich bogatych piłkarsko krajach różni ich sposób postrzegania defensywy. Holendrzy nie przegrali od niemal dwóch lat: zwyciężyli 10 ostatnich meczów. Wesley Sneijder i Arjen Robben dokonali tego, co nie udało się Gullitowi z van Bastenem. To samo można powiedzieć o Xavim z Iniestą. Tyle, że lista bohaterów w kadrze del Bosque jest jednak dłuższa. Hiszpania ma bardziej wyrównany skład niż Holendrzy. Brazylia, Włochy, Niemcy, Argentyna, Urugwaj, Anglia, Francja - elitarna lista triumfatorów mundiali wzrośnie w niedzielę do ośmiu. Hiszpania lub Holandia będą też pierwszym zespołem z Europy, który zdobył tytuł poza Starym Kontynentem. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1918397">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!</a> Czytaj również: <a href="http://ms2010.interia.pl/ms2010/news/zasluzyli-nie-tylko-na-final-ale-i-na-mistrzostwo,1503593">Kołtoń: Hiszpania - drużyna dekady!</a>