Hitu nie było, po prostu mecz się odbył. O piękno gry, tym razem bardziej dbała Valencia, choć obie drużyny marzyły przede wszystkim o tym, by nie przegrać. Kiedy w 79. min Guardiola zdejmował z boiska Xaviego wprowadzając za niego trzeciego defensywnego pomocnika Busquetsa, było oczywiste, że remis trenera Barcy zadawała całkowicie. Valencia bliższa była zwycięstwa, w pierwszej połowie od razu w 2. min Victor Valdes wygrał pojedynek z Pablem Hernandezem. Potem bramkarz Barcy zatrzymał jeszcze Silvę i Matę, a jego koledzy pierwszy raz w tym sezonie oddali rywalowi inicjatywę. Piłkarze Guardioli wyglądali na przemęczonych, tylko chwilami grali pressingiem, dopiero w drugiej połowie udział w grze zaczął brać Messi, kiedy wrócił ze środka ataku na prawe skrzydło. Goście stworzyli zaledwie jedną stuprocentową sytuację pod bramką Cesara. Zmarnował ją Pedro zastępujący Ibrahimovicia. Grająca bez Villi Valencia po zmarnowaniu kilku szans zdała sobie sprawę, że tym razem nie da rady zwyciężyć. Im dłużej mecz trwał, tym mniej na trzy punkty zasługiwała. Za to obrona gości wyglądała coraz lepiej: Puyol i Pique dominowali pod bramką, a hit kolejki przypominał nawet nie walkę bokserską, ale raczej zwykłą szarpaninę w ringu. Jeśli jednak w poprzednim sezonie, w najwyższej formie drużyna Barcy nie potrafiła zdobyć na Mestalla trzech punktów, to łatwiej zrozumieć, dlaczego zadowoliła się punktem także teraz. Real pokonał Valladolid 4:2, po dwóch bramkach Raula, który pobił rekord Sanchisa w liczbie występów w barwach "Królewskich". Też wielkiej gry nie było, ale padło sporo goli. Największym przegranym soboty został jednak największy wygrany poprzedniej kolejki. Sevilla poległa w La Corunii i nagle okazało się, że różnica między tym co czołowe, a średnie, się zmniejszyła. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego