Grosicki po nieudanej przygodzie w FC Sion, wrócił do Polski i związał się kontraktem z Jagiellonią Białystok. Młody piłkarz zanotował dobry występ w meczu z Arką Gdynia i kiedy wydawało się, że popularny "Groszek" wszystkie kłopoty ma już za sobą, znowu odezwali się działacze ze Szwajcarii. Decydenci Sion wystąpili do PZPN z wnioskiem o cofnięcie certyfikatu, gdyż zawodnik nie spłacił długi, jaki u nich zaciągnął. Mówi się o kwocie 30 tys. euro, czyli równowartość trzech pensji Grosickiego. Sam zainteresowany jest zdumiony takim obrotem sprawy, gdyż kilka miesięcy temu działacze szwajcarskiej drużyny podsunęli mu do podpisania dokument sporządzony w języku francuskim, przekonując Grosickiego, iż jest to tylko porozumienie między nim a klubem. Po przetłumaczeniu dokumentu okazało się, że polski piłkarz zrzekł się pensji do końca obowiązywania umowy ze Sionem. "Powiedzieli, że jeśli nie podpiszę tego dokumentu, nie zgodzą się na moje odejście. A było to w momencie, kiedy już porozumiałem się z Jagiellonią, a ja już chciałem odejść ze Sionu. Pożyczka, o którą teraz wszystko się rozbija, miała być potrącona z mojej pensji. Nie była, bo przecież Sion mi nie płacił, a dodatkowo straciłem mieszkanie, samochód, wszystko!" - mówi w "Przeglądzie Sportowym" zdenerwowany Kamil Grosicki. Mimo zamieszania w sprawie piłkarza, nie ma zagrożenia występu Grosickiego w niedzielnym spotkaniu z Lechem Poznań. "Chcieliśmy jak najszybciej zamknąć tę sprawę, dlatego przesłaliśmy Sionowi te pieniądze, niestety wróciły do nas z informacją, że konto, które podali nam Szwajcarzy nie istnieje. Teraz, wspólnie z PZPN wyjaśniamy tę kwestię" - powiedział wiceprezes Jagiellonii Cezary Kulesza. Więcej w "Przeglądzie Sportowym".