Jak każdy miłośnik piłki nożnej w środowy wieczór zasiadłem przed telewizorem. Oczywiście głównym celem obserwacji był pojedynek Polski ze Słowacją. Jednak mając w pamięci, że na innych kanałach telewizyjnych równolegle trwają takie mecze jak Anglia-Hiszpania czy Francja-Argentyna często używałem pilota, aby sprawdzić wyniki tych bardzo interesujących spotkań. Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy przy przerzucaniu kanałów, były trybuny. Zarówno w Paryżu, Manchesterze, ale także w Dusseldorfie, gdzie grali Niemcy ze Szwajcarią trybuny pękały w szwach. Kibice na całym świecie chcą oglądać swoje reprezentacje i zapełniają nawet największe stadiony. Tymczasem w hiszpańskim Jerez Polacy grali przy prawie pustych trybunach. Okrzyki piłkarzy ("puść, "kryj", "wracaj") i instrukcje trenerów ("Wasyl idź do przodu") słychać było bardziej niż pojedyncze śpiewy garstki polskich kibiców. Jaki jest zatem sens grania meczu bez udziału kibiców, kilkaset kilometrów od Polski? Kilka lat temu moglibyśmy uwierzyć, że chodzi o stan murawy na polskich stadionach w zimowych miesiącach. Jednak teraz kiedy zdecydowana większość naszych obiektów ma podgrzewaną murawę, takie towarzyskie mecze można grać np. w Kielcach, Grodzisku Wielkopolskim lub nawet w Warszawie. Fani reprezentacji mając w pamięci świetne mecze podopiecznych Leo Beenhakkera z Portugalią czy Belgią z pewnością zapełniliby każdy (no może poza Stadionem Śląskim) obiekt w Polsce. Piłkarze często mówią w wywiadach, jak ważny jest dla nich doping kibiców. Jestem przekonany, że biało-czerwoni niesieni polskim dopingiem mecz ze Słowacją wygraliby bez większych problemów. Mój kolega blisko związany ze środowiskiem piłkarskim trochę nie zgadza się z moją tezą i kiedy zagadnąłem go o puste trybuny w Jerez odpowiedział: "We wtorek i środę grano w Europie wiele spotkań towarzyskich, a każde z nich oglądało ponad 40 tysięcy widzów. Do hiszpańskiego Jerez na mecz Polaków ze Słowakami nie pofatygował się nawet pies z kulawą nogą. Na trybunach zasiadła jedynie garstka Polaków pracujących na okolicznej budowie i kilkunastu przedstawicieli naszych mediów. Większym problemem niz miejsce rozgrywania meczu przez naszą kadrę jest jej mała atrakcyjność. Mimo, że ograliśmy Portugalię w eliminacjach ME na jej spotkanie z Brazylią w Londynie wybrało się kilkadziesiąt tysięcy kibiców. O tym by być drugą Brazylia zapomnijmy - jej treningi podczas MS 2006 oglądało więcej widzów niż niektóre mecze naszej kadry - ale czy doczekamy czasów, że na spotkanie rozgrywane na neutralnym terenie na mecz biało - czerwonych wybiorą się miejscowi kibice w liczbie kilku tysięcy, by obejrzeć grający piękny futbol zespół?". Zapraszamy do głosowania w ankiecie. ********* O samym meczu za wiele nie ma co pisać, gdyż był to jedynie przegląd kadr i formy przed marcowymi spotkaniami w eliminacjach do ME2008 z Azerbejdżanem (24.03) i Armenią (28.03). Cieszyć na pewno może zniwelowanie dwubramkowej straty, jaką w pierwszej połowie zafundowało zaplecze pierwszej reprezentacji. Gdy w drugiej połowie do gry weszli już podstawowi gracze (Matusiak, Krzynówek) od razu zrobiło się ciekawiej. W przeszłości mecze towarzyskie kadrowicze często odpuszczali, a gdy do przerwy przegrywali (jak np. z Danią), to myślami byli już z powrotem w swoich klubach. Obecnie widzimy Polaków walczących do ostatnich sekund (jak z 6 metrów Kazimierczak mógł nie trafić???) i traktujących bardzo poważnie nawet sparing ze Słowacją. Radować nas może również strzelecki nos Radosława Matusiaka, który z czterema bramkami jest najskuteczniejszym graczem reprezentacji Polski za panowania Leo Beenhakkera. W środę pomógł mu również słowacki bramkarz, ale jak twierdzi Matusiak, jak się nie strzela, to bramki nie padają. I ma rację, bramkarzowi trzeba dać szansę na popełnienie błędu.