"Może być tylko gorzej, cokolwiek się zdarzy w 2010 roku, będzie dla kibiców Barcelony rozczarowaniem" - słowa trenera Pepa Guardioli przy noworocznej lampce szampana wyglądała na przejaw wewnętrznego lęku przed tym, co nieuchronnie musi nadejść. Przez 18 miesięcy los czuwał nad debiutantem do tego stopnia, że nie pozwolił mu przegrać nawet jednego znaczącego meczu. Barca zagarnęła sześć trofeów z wdziękiem wieloryba połykającego plankton, Guardiola wiedział jednak, że czepek szczęścia, w którym narodził się, jako trener, nie został mu dany raz na zawsze. Ledwo ucichły fanfary po pierwszym w historii klubu mistrzostwie świata, już 2 stycznia 2010 drużyna Guardioli zanotowała ligowe potknięcie z Villarreal (jedyny remis na Camp Nou). Trzy dni później przegrała u siebie z Sevillą w Pucharze Króla - część winy ponosił za to trener, który wstawił do składu Czyhryńskiego, Thiago i Marqueza. Barca wygrała rewanż na Ramon Sanchez Pizjuan, ale do ćwierćfinału awansował jej rywal. To było pierwsze trofeum wymykające się Guardioli. Już 16 stycznia Katalończycy mieli jednak okazję udowodnić sobie, że drużyna wciąż kroczy drogą obraną w poprzednim roku - w ligowym meczu na Camp Nou Sevilla padła w stosunku 0:4. Znacznie większym zmartwieniem był jednak styl gry - Messi i Xavi zdradzali oznaki przemęczenia, Iniesta wciąż był kontuzjowany, a po dobrej jesieni Zlatan Ibrahimovic zdawał się nie pasować do zespołu. Straty poniesione w Primera Division dało się łatwo odrobić. Początek kwietnia znów był dla Barcy imponujący. Po czterech golach Messiego pobiła Arsenal w ćwierćfinale Champions League, cztery dni później dała pokaz siły w Gran Derbi na Santiago Bernabeu. I kiedy do wymarzonego finału Champions League na Santiago Bernabeu pozostał krok, na drodze Guardioli stanął zazdrosny Jose Mourinho ze swoim Interem. Ten sam, którego w fazie grupowej Barca odprawiła z kwitkiem. Ten sam, ale nie taki sam. Co by było gdyby na San Siro portugalski sędzia Olegario Benquerença zobaczył gola ze spalonego, którego zdobył głową Diego Milito? Albo w rewanżu Frank de Bleeckere uznał bramkę Bojana Krkica po kontrowersyjnym zagraniu ręką Yaya Toure? Za sześć dni opromieniona Barca jechałaby do Madrytu bronić tytułu najlepszej drużyny Europy. Bez względu na pomyłki sędziowskie Inter zagra tam jednak zasłużenie. Dla Guardioli była to najboleśniejsza porażka - pierwszy raz musiał patrzeć bezradnie, na Xaviego i Messiego bezproduktywnie szamoczących się we włoskim ryglu. Ale nawet i po tej bolesnej lekcji drużyna z Katalonii potrafiła się pozbierać - ratować to, co jeszcze zostało do uratowania. Żałoba trwała trzy dni, potem Barca wygrała wyjazdowy mecz z Villarreal 4:1. Od wielu miesięcy Real w Primera Division był osiągalny tylko dla ekipy z Katalonii - by go wyprzedzić na finiszu rozgrywek drużyna Guardioli musiała pobić wiele rekordów. I pobiła: 31 zwycięstw, 6 remisów i jedna porażka. "Pichichi" dla Leo Messiego plus wyrównany rekord Ronaldo z 1997 roku (34 gole), "Zamora" dla Victora Valdesa. W takim stylu nikt jeszcze nie wygrał ligi w Hiszpanii. Jak czują się dziś kibice Barcelony? Wygrani? A może jednak porażka z Interem zostawiła w nich nieodwracalne ślady? Pep Guardiola jeszcze raz miał zapewne rację. Sukcesy z 2009 roku sprawiają, że dwudzieste w historii klubu mistrzostwo Hiszpanii smakuje odrobinę mniej, niż na to zasługuje. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu Sprawdź wysztkie wyniki i tabelę Primera Division Czytaj też: Wielka Barcelona po raz 20. mistrzem Hiszpanii