- Jak to? Przecież pokazaliśmy w Bytomiu charakter, bo choć graliśmy w dziesięciu, to odrobiliśmy straty - denerwuje się Grzegorz Baran. - Myślę, że nie można odmówić nam zaangażowania. Po prostu baliśmy się, podobnie jak Polonia, otworzyć i zaatakować. Ani jedni, ani drudzy nie chcieli przegrać - mówi serwisowi INTERIA.PL. W Bytomiu GKS zawiódł. Będący zdecydowanym faworytem bełchatowianie powinni prowadzić grę, co chwilę zagrażać bramce gospodarzy. Rzeczywistość okazała się inna, bo zdecydowanie częściej przy piłce byli piłkarze Polonii, a i ich akcje były równie groźne, co przyjezdnych. - Trzeba powiedzieć wprost, że w Bytomiu piłka nas w ogóle nie słuchała. Nie dwóch czy trzech piłkarzy, ale wszystkich. Mieliśmy problemy z opanowaniem futbolówki i operowaniem nią - przyznaje Baran. Tydzień później zespół Macieja Bartoszka spisał się już znacznie lepiej. Jego podopieczni zagrali z Jagiellonią Białystok i agresywnie, i z dużą ambicją. - Rzeczywiście, to zaangażowanie było na wyższym poziomie - zgadza się z nami 29-letni pomocnik. - To dlatego, że graliśmy na własnym terenie i z mocniejszym od Polonii przeciwnikiem. Nam z tymi silnymi zespołami gra się bardzo dobrze, o czym świadczą jesienne zwycięstwa nad Lechem i Legią, a także remis z Wisłą - mówi. Ale z Jagiellonią GKS też nie wygrał, padł bezbramkowy remis. Zdaniem Bartoszka, zwycięstwo jego drużynie zabrał sędzia Robert Małek. - Powinien zrobić w końcu solidny rachunek sumienia. Jeśli tak bardzo nie lubi GKS-u, to niech tutaj więcej nie przyjeżdża - grzmiał na konferencji prasowej. W najbliższą sobotę bełchatowian czeka spotkanie z Ruchem w Chorzowie. Jeśli piłkarze Bartoszka poważnie myślą o awansie do europejskich pucharów, to muszą wyciągnąć wnioski z dwóch pierwszych konfrontacji. Nie mogą więc przejść obok meczu, mieć problemów z opanowaniem piłki i szukać winnego w osobie sędziego.