Umierający na naszych oczach hiszpański refren: "Grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze" przez lata pasował także do Holendrów. Można toczyć burzliwe dyskusje, czy dwa finały mistrzostw świata (1974 i 78) oraz tytuł mistrza Europy (1988), to dla 16-milionowego kraju mało. Powszechne jest jednak poczucie, że Cruyff, Neeskens, Rep, Krol, Haan, a potem van Basten, Koeman, Gullit, Rijkaard i Bergkamp zasłużyli na więcej. Lista nazwisk holenderskich graczy, którzy pozostawili swój ślad w futbolu jest porównywalna z najbardziej utytułowanymi nacjami. To nie są jednak tylko pojedyncze gwiazdy, ale cały system, który odmienił światową piłkę. Mieli w głowie wyścigi na rowerach, czy łyżwach A przecież Holendrzy weszli w futbol z wielkim opóźnieniem. Kiedy świat ogarnęła gorączka mundiali, oni wciąż mieli w głowach wyścigi na łyżwach i rowerach. 63-letni dziś Johann Cruyff był tam jednym z pierwszych profesjonalnych piłkarzy. Zaczęło się od wielkiego nieszczęścia, kiedy w lipcu 1959 roku 12-latek stracił ojca. Zmuszona sprzedać sklep matka trafiła, jako sprzątaczka, do klubu Ajax. Tam Johann zaczął trenować, by 11 lat później zostać pierwszym Holendrem odbierającym "Złotą Piłkę". "Pomarańczowi" piłkarze zdobyli ją aż siedem razy - w klasyfikacji wszech czasów plebiscytu "France Football" dorównują im tylko Niemcy. To samo dotyczy myśli szkoleniowej: legendarny Rinus Michels stworzył koncepcję futbolu totalnego, a jego współcześni następcy są najbardziej wziętą nacją w swojej branży. Piłkarska szkółka Ajaksu stała się wzorem efektywności w pracy z młodzieżą. Za piękno słono płacili Holendrzy byli przy tym bezkompromisowi: dając kibicom na całym świecie zastrzyk wiary w futbol piękny, pozytywny, ofensywny. Zwykle drogo ich to kosztowało, ale do dziś pozostali wierni swojej wizji. Mimo iż Bert van Marwijk i jego piłkarze dotarli do finału w RPA, w Holandii toczy się dyskusja, czy są wystarczająco efektowną wizytówką "pomarańczowego" futbolu. Nadmiar gwiazd, i konfliktów wielkich ego kilka razy niweczyły szanse Holandii. "Pomarańczowi" zwykle byli genialni, ale i ekscentryczni jak ich największa gwiazda. W 1978 roku Cruyff nie dał się namówić na drugi mundial, koledzy dotarli do finału bez niego. Dziesięć lat później Michels stworzył kolejny wielki zespół z Gullitem, Rijkaardem i van Bastenem. Mistrzowie Europy jechali po złote medale na turniej Italia'90. Wewnętrzne konflikty zostawiły drużynę Leo Beenhakkera bez zwycięstwa, w 1/8 finału. Nauczył się uciec od grzechów Bert van Marwijk znalazł formułę, by uniknąć tradycyjnych "pomarańczowych" grzechów. Ma w drużynie wirtuozów (Robben i Snejder), dopełniających wielką czwórkę (Kuyt i van Persie), a także skromnych robotników (van Bommel, de Jong, Heitinga, Ooijer, Boulahrouz). Pragmatyczna mieszanka okazuje niezwykły charakter: wygrała 10 ostatnich meczów, nie przegrywając już niemal od dwóch lat. "Dość gwiazdorstwa, chcemy być wreszcie mistrzami świata" - jeśli spełnią się słowa Robbena, los w jakiś sposób zadrwi sobie z wielkich sław, którym to niezwykłe dzieło się nie udało. Holendrzy i Hiszpanie czują się w futbolu duchowymi braćmi. Wspólnym mianownik tworzy oczywiście Cruyff - największa być może postać Barcelony. Jako piłkarz, ale przede wszystkim trener i nauczyciel. Na wzór szkółki Ajaksu rozbudował i zmienił katalońską akademię "La Masia". Ta wydała aż siedmiu graczy, których zobaczyć możemy w jutrzejszym finale (Xavi, Iniesta, Pique, Puyol, Busquets, Pedro, Fabregas). Tuzin Pucharów Europy i fiaska na MŚ Hiszpanie lubią i rozumieją Holendrów, bo w reprezentacyjnej piłce sami mają historię jeszcze bardziej bolesną. Ani Luis Suarez, ani naturalizowany Argentyńczyk Alfredo Di Stefano, ani Emilio Butragueno, ani Raul Gonzalez nie potrafili dotrzeć w mistrzostwach świata do strefy medalowej. Ich dokonania z Realem Madryt i Barceloną (w sumie 12 triumfów w Pucharze Europy) mają się nijak do tego, co zrobili dla drużyny narodowej. Przełom nastąpił teraz. Dokonała go być może jedna z najwybitniejszych drużyn w historii futbolu. Xavi z Iniestą poruszają mechanizm prawie doskonały. W drużynie Vicente del Bosque nie ma słabych punktów, co oczywiście nie gwarantuje jej sukcesu w finale. "La Roja" wystarczająco dużo razy opłakiwała swoje zmarnowane szanse przystępując do gry w roli faworyta. Jutro nie chce tego przeżywać raz jeszcze. Dwie pokrewne, i boleśnie doświadczone futbolowo nacje staną w niedzielę naprzeciw siebie. Z tytułu mistrza świata będzie się cieszyć niestety tylko jedna z nich. Ktoś po raz kolejny zostanie pokonany. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego