Przed startem Euro 2008 nasłuchałem się niemało, jak to Niemcy mają dziurawą obronę, a z Jensem Lehmanem między słupkami piłkarze Joachim Loewa będą się musieli modlić o wyjście z grupy. Na dodatek Lehman miał sobie nie poradzić z nieposłuszną piłką "Europass". Z kolei eksperci od piłki hiszpańskiej chcieli ukrzyżować Luisa Aragonesa. Za to, że jego drużyna nie ma żadnej koncepcji, a on zostawił w domu wielkiego Raula i wreszcie za to, że jest dziadkiem. Efekty są takie, że Niemcy z Hiszpanią zagrają w finale. I nie stało się to przez przypadek. Hiszpanie grają nie tylko miło dla oka, ale też konsekwentnie, jak nigdy. O ile gwieździe Portugalii - Cristianowi Ronaldo zdarza się holowanie piłki, o tyle lider Hiszpanów Fernando Torres gra dla zespołu i pokazuje to w każdym momencie. Niemcy nie czarują techniką, ani pięknem, bo za wyjątkiem przełomu lat 80. i 90. minionego stulecia, gdy mieli świetnie wyszkolonych Rummenigge, Voellera, czy Klinsmanna, zawsze opierali się na zgraniu, sile fizycznej i psychicznej. Teraz również trzeba zdjąć przed nimi czapki z głów. W półfinale z Turcją nie mieli swego dnia. Osłabiony kadrowo rywal dominował. Oni jednak potrafili wykorzystać do bólu każdą okazję strzelecką i bez męczenia się dogrywką, denerwowania się karnymi, otworzyli podwoje finału. W niedzielę kosa trafi na kamień, tylko kto będzie tym kamieniem? Wydaje mi się, że Niemcy. Michał Białoński