"Wierzyłam głęboko, że zdobędę złoty medal, nie brązowy jak przed rokiem, ale tylko złoty. Marzyłam tylko o zwycięstwie" - powiedziała PAP zawodniczka grupy CCC Polkowice, która w lipcu w Zoettemer wywalczyła także mistrzostwo Europy. Dawidowicz zdeklasowała rywalki, wyprzedzając drugą na mecie Szwedkę Engen o ponad minutę. "Na końcowych metrach zwolniłam, wzięłam biało-czerwoną flagę i tak się wzruszyłam, jak nigdy wcześniej. Wyścig był trudniejszy niż w mistrzostwach Europy w Holandii. Dwa razy się przewróciłam, spadł mi łańcuch, ale szybko go zarzuciłam. W sumie chyba trzy razy musiałam gonić Szwedkę, która niespodziewanie była moją najgroźniejszą przeciwniczką. Bardziej obawiałam się Kanadyjki. Szwedka na podjeździe próbowała jeszcze odjechać, ale ja byłam silniejsza". Dawidowicz przyznała, że startowała poobijana po wypadku na poniedziałkowym treningu. "Poobijana to za mało powiedziane. Ola tak wyrżnęła, poleciała głową do przodu na zjeździe, że myśleliśmy, że się zabiła. Nie chcieliśmy o tym mówić, ale ma ogromny fioletowy krwiak na biodrze. To, że po takim koszmarnym wypadku została mistrzynią świata, jest dla mnie niesamowite. Ona ma charakter" - skomentował trener kadry Andrzej Piątek. Na huczne świętowanie Dawidowicz nie będzie mogła sobie pozwolić. "Uczcimy złoty medal uroczystą kolacją, lampką szampana. Więcej nie, bo przed dziewczynami bardzo ważny start" - dodała. Maja Włoszczowska, Magdalena Sadłecka i Anna Szafraniec będą rywalizować w wyścigu elity w sobotę CZYTAJ TEŻ: Dawidowicz mistrzynią świata!