Już widzę tę scenę: Władek Żmuda budzi się rano, czyta gazety i wewnętrzny głos rozsądku podpowiada mu: "Trzeba wyrzucić Tomaszewskiego z Klubu Wybitnego Reprezentanta". Władek bierze kartkę i długopis - choć w to nie do końca wierzę, myślę, że się tylko podpisał - i niestety się ośmiesza. Władek to mój dobry kumpel, ale jako dozgonny przewodniczący tego klubu powinien znać jego przepisy i regulaminy. Zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej nic nie może zrobić Tomaszewskiemu. Dzisiaj nie ma takich możliwości, aby kogokolwiek skreślić z tego klubu. Trzeba było zastanowić się nad innym rozwiązaniem. Czy w ogóle to grono musi istnieć i czy taki klub, w tej formie, ma rację bytu? Założyłem ten klub osobiście w 2000 roku jako wiceprezes PZPN, aby docenić, pomóc i wyeksponować tych wszystkich, którzy zrobili coś wielkiego dla polskiej piłki. Były spotkania, plany, na każdy mecz kadry byli zapraszani wszyscy członkowie KWR, a na mecze wyjazdowe zawsze demokratycznie wybierano jednego przedstawiciela klubu, który był normalnym członkiem ekipy. Wybitni reprezentanci mieli także prawo wyborcze (trzy głosy) na zjazdach PZPN i wszystko działało dobrze. W 2002 roku skończyłem wiceprezesowanie i zaczęły się "jaja". Koniec spotkań, zaproszeń, cały ten klub zarósł chwastami, a ja od siedmiu lat nie przypominam sobie żadnego spotkania, zjazdu czy narady członków tego grona. Zresztą dzisiaj trzeba by było go głęboko zreformować. Co to znaczy być wybitnym dla polskiej piłki? Rozegranie 60 spotkań to u nas żaden problem, tym bardziej, że nasza polityka grania w terminach niefifowskich pozwala na osiągnięcie tej liczby bardzo przeciętnym piłkarzom. Zresztą kilku z nich weszło już do KWR, kilku następnych wkrótce może dołączyć, a o niektórych powiedzieć "wybitny" byłoby wielką przesadą. Dzisiaj KWR to pic na wodę i fotomontaż. Nie ma żadnych praw, nie działa, nic nie robi i niczemu nie służy. Ot, po prostu niektórzy tylko mogą się pochwalić, czyli polska hipokryzja. A teraz wracamy do Tomaszewskiego. Ja zawsze ludzi dzieliłem na mądrych i głupich, dobrych i złych, wybitnych i przeciętnych. Legitymacje partyjne czy przynależności nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Do jakiej grupy zaliczam Tomaszewskiego, to mój prywatny pogląd. A widzę, że jako jedyny, albo jeden z niewielu, wytoczyłem mu sprawę w sądzie o zniesławienie i ją wygrałem, więc mogę śmiało powiedzieć, że z niektórymi wypowiedziami Janka się zupełnie nie zgadzam. Tomaszewski był wielkim piłkarzem i podanie mu ręki nie było dla mnie nigdy żadnym problemem. Można mu dać więcej czy mniej miejsca w mediach, natomiast ostatnio Janek jest często zapraszany do najważniejszych mediów i przepytywany przez ludzi, którzy zazwyczaj nie mają pojęcia, o co go chcą zapytać, jak go chcą zapytać i czego w ogóle dotyczy temat rozmowy. Jest to dla mnie żenujące widowisko. Tomaszewski jako polityk w ogóle mnie nie interesuje, a przeskakiwanie z partii do partii (od PRON-u do PiS-u) to jego prywatna sprawa, która świadczy o wewnętrznym chaosie mojego kolegi z reprezentacji. Czy Janek jest śmieszny i się ośmiesza? To może zdecydować opinia publiczna, kibice, a ja nie będę się publicznie na ten temat wypowiadał. Natomiast na dzień dzisiejszy z pewnością ośmieszył się Żmuda (jest mi go szkoda, bo Władek to porządny człowiek) i władze PZPN-u, które musiały być inspiratorami tego samobójczego gola (listu-widma, który nie ma żadnego znaczenia). *** Zbigniew Boniek współpracuje z INTERIA.PL. Pisze u nas felietony, a także prowadzi swojego bloga "Spojrzenie z boku Zibiego". Zapraszamy do lektury! Kolejne teksty Zibiego już niebawem! Autor zainspirował INTERIA.PL do finansowego wspierania Bydgoskiego Zespołu Placówek Wychowawczych z ul. Stolarskiej 2.