INTERIA.PL: Jak się pan czuje w Ekstraklasie jako trenerski żółtodziób? Maciej Bartoszek, trener PGE GKS-u: - Hmm... Chyba dobrze. Moja praca wygląda tak samo, jak w niższych ligach. Nie widzę większych różnic. Starsi koledzy po fachu zaakceptowali 33-letniego trenera z Bełchatowa? - Kilku szkoleniowców znałem już wcześniej, innych dopiero poznałem, ale w żadnym z tych przypadków nie spotkałem się z wyrazami antypatii. Wydaje mi się też, że ciężko mówić o jakiejś akceptacji, bo przecież trenerzy w naszej lidze nie spędzają razem dużo czasu. Spotkamy się w dniu meczu i tyle. Każdy ma przecież swój klub i swoją robotę. Pytam, bo ostatnio trener Śląska, Orest Lenczyk sprowadził na ziemię młodszego o 23 lata Dariusza Pasiekę, gdy ten zwrócił się do niego po imieniu. - Słyszałem o tym, ale to nie moja sprawa. Pan ze starszymi trenerami przeszedł na "ty"? - Z niektórymi tak, ale zapewniam, że do trenera Lenczyka nie zwracam się po imieniu. Porozmawiajmy jeszcze o GKS-ie. Jesienią otrzymaliście 35 żółtych kartek, dwie czerwone. Dlaczego tak ostro? - Oj, od razu ostro... Drużyna musi mieć charakter, musi walczyć! Jeżeli te kartki otrzymujemy w ferworze walki, to dobrze, nie mam nic przeciwko. Ale kartki wynikające na przykład z dyskusji z arbitrami na pewno już nie cieszą. Więcej kartek mają w Ekstraklasie tylko dwa zespoły - Arka Gdynia i Legia Warszawa. To jest Pana koncepcja, aby grać ostro? - Czy koncepcja, to nie wiem. W każdym meczu, o czym zawsze mówię piłkarzom, oczekuję pełnego zaangażowania, walki o każdą piłkę. Nikt nie może odpuszczać. Konsekwencją tego, z czego wszyscy zdajemy sobie sprawę, są kartki. A to, że piłkarze poprzez liczne kartki osłabiają drużynę, pauzują w kolejnych meczach? - Nie mam o to do nich pretensji. Moi zawodnicy mogą obejrzeć kartkę, o ile pokażą też charakter i nieustępliwość. Rozmawiał Piotr Tomasik