Wulkan energii zarażający nią cały zespół, a mocnymi atakami rozbijający defensywę rywala - z takiej strony w meczu z Włochami pokazał się Zbigniew Bartman. Zresztą nie tylko w nim. Siatkarz Asseco Resovii niedawno został uznany najlepszym atakującym finału Ligi Światowej, a także Memoriału im. Huberta Wagnera. Życzymy mu, aby ten tytuł trafił w jego ręce także po igrzyskach w Londynie! INTERIA.PL: Czy po tak fantastycznym czwartym secie, jak ten w spotkaniu z Włochami, macie coś jeszcze do poprawienia? Zbigniew Bartman: - Zdecydowanie tak. Mecz z Italią nie był naszym najlepszym w karierze. Stać nas na dużo lepszą grę. Zagraliśmy dobrze, ale nie rewelacyjnie. Wiadomo, że mecze otwarcia są zawsze nerwowe i to także nas dotknęło w pierwszym secie, mimo tego, że zaczęliśmy bardzo dobrze. Odskoczyliśmy i mieliśmy nawet piłkę na prowadzenie 6:1. Później Włosi złapali swój rytm, doszli nas i troszeczkę przegraliśmy pierwszego seta na własne życzenie. - Bardzo istotne jest, że później pokazaliśmy dobrą siatkówkę i utrzymaliśmy nerwy na wodzy. W trzecim secie pokazaliśmy charakter. Nie odpuściliśmy ani na moment. Nawet wtedy, gdy przegrywaliśmy i trzeba było gonić Włochów. - A już za czwartego seta należą się pokłony i słowa uznania dla moich kolegów. Często w siatkówce tak bywa, że przy wysokim prowadzeniu zespoły łatwo tracą koncentrację i przegrywają ważne sety. My ją zachowaliśmy od początku do końca i myślę, że to jest coś wielkiego! Włosi na początku siali spustoszenie zagrywką. Później się do niej przyzwyczailiście. Poprawiliście odbiór czy też oni zaczęli może słabiej nieco serwować? - Z doświadczenia wiemy, że nie da się przez cały mecz, który trwa półtorej-dwie godziny, serwować bez przerwy tak, by piłka leciała po 120-130 km/h. W pierwszym secie tak akurat Włochom wychodziło, ale też trzeba przyznać, że wiele zagrywek, które były niesamowicie mocne, nasi przyjmujący utrzymali w grze i chwała im za to, bo jak leci taka "bomba" z prędkością 120 km/h, to na reakcję ma się ułamki sekund. Publiczność tak was żywiołowo wspierała, że mogliście się czuć tak jak w "Spodku" albo innej polskiej hali. - Czuliśmy się tak jak w tej przyśpiewce - graliśmy u siebie! Bardzo fajnie, że nasi kibice dopisali, ale powiem może troszkę nieskromnie, że przyzwyczaili nas do tego. Niezależnie od tego, gdzie gramy, zawsze nas wspierają, a po naszej grze widać, iż to dodaje nam skrzydeł. Możecie się teraz poczuć mentalnymi zwycięzcami grupy A? Przed wami zdecydowanie łatwiejsi rywale niż Italia. - Zdecydowanie nie! To dopiero pierwsze spotkanie, przed nami cztery kolejne w grupie A. Nikogo nie możemy zlekceważyć, bo z wysokiego konia dość boleśnie się spada, a w siatkówce łatwo jest sprowadzić na ziemię takich, którzy bujają w obłokach. Dlatego już koncentrujemy się na spotkanie z Bułgarami. Rozegramy je o dość nietypowej porze - w południe i mam nadzieję, że to się nie odbije negatywnie na naszej grze. Nie będzie to łatwe spotkanie i trzeba będzie zagrać tak jak przeciwko Włochom, a nawet lepiej. Z Włochami graliście wieczorem, ale turniej olimpijski ma to do siebie, że pory meczów się zmieniają. Z Australią zagracie chociażby o godz. 10:30 czasu polskiego. Przeszkadza wam to? - Nie jest to typowa pora do rozgrywania meczów, ale zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, że czasem mamy pod górkę. Poza tym na obozie w Spale często trenowaliśmy o tak wczesnej porze i wtedy również potrafiliśmy dać z siebie wiele. Liczę na to, że będziemy grać dobrze. Rozmawiał w Londynie: Michał Białoński <a href="http://aplikacjalondyn.interia.pl/">Pobierz aplikację i śledź igrzyska Londyn 2012 na swej komórce, bądź tablecie!</a> <a href="http://aplikacjalondyn.interia.pl/"></a>