Baraszkiewicz to najbardziej utytułowany spośród startujących obecnie polskich kanadyjkarzy. Wicemistrz olimpijski z Sydney (2000) ubiegły rok potraktował bardzo ulgowo i nie ukrywał przed zawodami, że nie jest jeszcze w optymalnej formie. "Medale, choć tylko brązowe, cieszą jak najbardziej. Tym bardziej, że nie liczyłem na nie. Cieszę się też, że udało się podtrzymać honor polskiej drużyny kanadyjkarzy" - mówił Baraszkiewicz, który przyznaje, że trudno mu się doliczyć wszystkich medali zdobytych na mistrzostwach świata. "16 albo 17... Nie wiem, musiałbym kiedyś usiąść i policzyć. Na pewno mam cztery złote, jeden z nich wywalczyłem dziewięć lat temu właśnie w Poznaniu" - dodał. Mimo ukończonych 33 lat nie zamierza kończyć sportowej kariery. "Z miłą chęcią oddałbym miejsce młodszym kolegom, ale nie widzę jeszcze następców. Staram im się jednak pomagać. Nie ukrywam, że chciałbym wystąpić na swoich piątych igrzyskach olimpijskich w Londynie i jeszcze przypieczętować to medalem. Myślę, że byłoby to wymarzone zakończenie kariery. Nie wiem jednak, czy znajdę jeszcze motywację. Nie wiem też czy medal zdobyty w nieolimpijskiej konkurencji przełoży się na moją przyszłość, czy związek nie będzie chciał mnie wymienić na młodszego zawodnika" - przyznał Baraszkiewicz. Kanadyjkarz Posnanii chciałby kontynuować współpracę ze Skowrońskim. "Początek zrobiliśmy dobry, zgrywamy się. Musimy jeszcze przyłożyć się do treningu tlenowego no i możemy startować razem na 1000 m" - podsumował Baraszkiewicz.