- Nie zgadzam się z teorią mówiącą, że może być tylko jeden lider. Ja także muszę być brany po uwagę - powiedział 37-letni Amerykanin. Kolarz grupy Astana wypowiedział te słowa po poniedziałkowym etapie, podczas którego awansował na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, przed Hiszpana, i wyprzedza go o 19 sekund. Strata Contadora powstała po tym, gdy 40 kilometrów przed metą peleton podzielił się na dwie grupy. Stało się tak, ponieważ zespół Columbia, wykorzystując silny wiatr, nadał bardzo mocne tempo. W pierwszej znalazł się m.in. Armstrong oraz lider wyścigu Szwajcar Fabian Cancellara z Saxo Bank, a w drugiej Contador. Amerykanin nie żałuje jednak Hiszpana. Wręcz przeciwnie, daje do zrozumienia, że spadek w klasyfikacji generalnej to tylko jego wina. - Zawsze trzeba uważać, kiedy jakiś zespół formuje się na przedzie. Wiadomo, jak wiatr wpływa na jazdę i widać, kiedy nadchodzi podmuch, nie musisz więc mieć umysłu naukowca, by wiedzieć, że wtedy należy jechać z przodu - stwierdził Armstrong. To jednak nie wszystko, po podzieleniu peletonu Ukrainiec Jarosław Popowycz i Hiszpan Haimar Zubeldia, czyli koledzy Amerykanina z Astany, pomogli Columbii zwiększyć różnicę między grupami. - Pod koniec wyszliśmy na prowadzenie, ale większość pracy wykonali inni - tłumaczy Armstrong. - Siedem razy wygrałem Tour de France, dlaczego mój zespół nie miałby jechać na czele? - pytał zdziwiony. - Nie chcę komentować taktyki zespołu - stwierdził Contador. - Każdy może wysnuć własne wnioski. O wynikach Tour de France nie zadecydują jednak wydarzenia z poniedziałku. To był tylko incydent - dodał.