Skoczek zwany "Harrym Potterem" jest ulubieńcem mediów i nic dziwnego. To typ wesołka, gawędziarza, który na każde pytanie odpowiada długo i wyczerpująco. - Do Zakopanego przyjeżdżam od 10 lat i nigdy nie mogłem wygrać w tak szczególnym miejscu, choć bardzo o tym marzyłem. Powiedziałem sobie kiedyś, że jak już się uda, to już więcej się tu nie pojawię. Ale oczywiście teraz zmieniam to postanowienie i z chęcią tu wrócę - zadeklarował Simon. Mistrz olimpijski z Vancouver utyskiwał na zmęczenie po powrocie z Japonii, z konkursów Pucharu Świata w Sapporo. - Tak naprawdę to mój organizm funkcjonuje jeszcze według czasu japońskiego. Budzę się o szóstej rano, później dopiero udaje mi się zasnąć i dopiero w południe się rozkręcam. Dzisiaj zacząłem się napędzać dopiero podczas kwalifikacji, a później ze skoku na skok czułem się coraz lepiej - opowiadał Szwajcar. Ammann musiał nawet opowiadać o swoim małżeństwie, które zawarł w czerwcu 2010 roku z Rosjanką Janą Janowską. Dostał pytanie, czy po ożenku jego skoki nie stały się krótsze. - Absolutnie nie. Zawarcie związku małżeńskiego z moją narzeczoną, to była jedna z moich najlepszych decyzji. Cieszę się, że znalazłem wreszcie czas na ślub - skwitował. Szwajcar chwali zmiany wprowadzone w tym sezonie w systemie punktowania. - Dzięki nim udało się dokończyć wiele konkursów, które dawniej z powodu wiatru zostałyby przerwane. Myślę o takich, jak Harrachow, Kuusamo. Mam świadomość z tego, że teraz zawody są trudniejsze do odbioru dla widzów, ale na pewno są bardziej fair dla skoczków. Kibicom pomogłyby być może dodatkowe ekrany, który wyświetłałyby siłę i kierunek wiatru, by wiedzieli co jest grane. Ale też zdaję sobie sprawę z tego, że gdy zawodnik wybija się z progu, to tylko on koncentruje uwagę kibiców i nikt nie myśli wtedy o wietrze - tłumaczył Simon Ammann. Dodał też, że nie liczy na doścignięcie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Thomasa Morgensterna. - Strata do Thomasa jest zbyt duża, tylko cud mógłby mu zabrać kryształową kulę. Jeśli uda mi się zakończyć sezon na drugim miejscu, to i tak będzie dobrze. Klarowna sytuacja w PŚ ma też swoje plusy - mogę się spokojnie skoncentrować na mistrzostwach świata w Oslo i nie muszę tracić wszystkich sił na Pucharze - opowiadał Simon. Szczerze przyznał, że ostatnie miesiące kosztują go sporo wysiłku. - Miewam różne okresy w karierze, czasem popełniam zbyt wiele błędów, przez co jestem daleko w konkursach. Taka sinusoida kosztuje mnie wiele wysiłku. Aby wyjść z dołka pracuję całym sercem i rozumem, to wymaga sporych nakładów energii. Jeśli po sezonie zdecyduję się kontynuować kariere, to będę musiał znaleźć receptę na to, jak radzić sobie z tymi kryzysami, by mnie one tak nie wyczerpywały - analizował. Po chwili jednak stało się jasne, że będzie skakał dalej, gdy przypomniał sobie i stanie skoków w Szwajcarii. - Jest nas tylko dwóch facetów - ja i Andreas Kuettel, a poza tym są tylko nieopierzoni juniorzy. Dlatego spoczywa na nas duża odpowiedzialność. Będę musiał pomóc młodzieży w okrzepnięciu na skoczniach - wyjaśniał. Simon Ammann odniósł się też do skoków Adama Małysza. - Dzisiaj nie wyszło mu za bardzo, ale i tak nikt nie ma prawa narzekać. Przecież Adam wygrał wczoraj, a poza tym on w karierze wygrał już 39 zawodów Pucharu Świata, podczas gdy ja dopiero 19. Dzisiaj w drugiej rundzie Małysz miał kiepski wiatr, więc kibice powinni pomóc jeszcze bardziej i nadmuchać mu pod narty (śmiech) - zakończył Ammann. Michał Białoński, Dariusz Wołowski, Zakopane