Australijczyk zrealizował tym samy swoje zapowiedzi i wrócił do walki o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. "Jestem potłuczony i poobijany po kilku upadkach, jakie przytrafiły mi się w ostatnim miesiącu. Jednak czuję wielką satysfakcję. Ciężko pracowaliśmy ostatnio z zespołem i w czasie Grand Prix wszystko działało perfekcyjnie. Moje silniki były niemalże fenomenalne nie mógłbym chyba oczekiwać większych starań od całej ekipy" - napisał Adams na łamach swojej strony internetowej. "Kangur" rzeczywiście w ostatnim czasie zanotował dwie groźne kolizje, a to rzadko mu się zdarza. Najpierw w ostatniej odsłonie cyklu upadł na torze we Wrocławiu, a następnie to samo spotkało go na Wyspach Brytyjskich. Jak się jednak okazało nic nie było w stanie przeszkodzić Australijczykowi w zwycięstwie w Eskilstunie. "To był wielki dzień dla mnie i nie mógłbym być szczęśliwszy" - cieszył się Adams. Żużlowiec z Antypodów niezwykle efektownie zapewnił sobie pierwszy w tym sezonie triumf. Jego atak na wejściu w ostatni łuk wyścigu finałowego wyglądał niesamowicie. Prowadzący Hans Andersen nie spodziewał się, że rywal zdoła nabrać takiej prędkości i przy krawężniku wysunąć się na czoło stawki. Dzięki znakomitej zdobyczy punktowej - 21 "oczek" - Adams poprawił swoją pozycję w klasyfikacji. Awansował na drugą pozycję, którą zajmuje wraz z Gregiem Hancockiem. Obydwaj mają obecnie 43 punkty, a do prowadzącego Nickiego Pedersena tracą ich 15. Biorąc pod uwagę fakt, że w Szwecji Adams zebrał aż 10 "oczek" więcej niż Duńczyk, dystans ich dzielący nie jest niemożliwy do odrobienia. "Nie miałem jeszcze czasu przeanalizować klasyfikacji generalnej, ale myślę, że nie będę czuł niezadowolenia, gdy to uczynię. Z wielką niecierpliwością czekam na turniej w Danii i później w Cardiff" - napisał w swoim serwisie Australijczyk. Konrad Chudziński