- Kto wie, może to faktycznie dobry znak przed Wimbledonem? Ale na razie nie wybiegajmy tak daleko. Porażka boli, ale z drugiej strony faktycznie będę miała dzięki temu więcej czasu na przygotowanie się do turniejów na trawie - powiedziała Radwańska. - Oczywiście szkoda tego meczu, bo nie jest miło przegrać tak wcześnie w Wielkim Szlemie, ale czasem to faktycznie może być jakiś plus. Tym bardziej, że te korty są faktycznie coraz wolniejsze, mocno nasiąknięte. Właściwie były wolniejsze z każdym dniem, bo przecież od początku turnieju ciągle padało i graliśmy wszyscy chwilami wręcz w deszczu. Myślę, że odpoczynek i więcej treningów na trawie powinny bardziej pomóc, niż zaszkodzić - dodała. Był to ósmy występ Radwańskiej w Roland Garros, gdzie przed rokiem uzyskała najlepszy wynik, dochodząc do ćwierćfinału. Poza tym trzykrotnie odpadała w Paryżu w 1/8 finału i po jednym razie w trzeciej, drugiej i pierwszej. W 2012 przegrała w trzeciej z Rosjanką Swietłaną Kuzniecową, a miesiąc później osiągnęła swój pierwszy - i jak dotychczas jedyny - wielkoszlemowy finał w Wimbledonie. Tam pokonała ją w trzech setach Amerykanka Serena Williams. Teraz, zanim poleci do Londynu, tradycyjnie zagra w turnieju WTA w Eastbourne. W piątek krakowianka objęła prowadzenie 1:0, ale straciła pięć kolejnych gemów. Wyszła co prawda na 4:5, ale chwilę później nie zdołała obronić pierwszego setbola. Na otwarcie drugiej partii, po raz trzeci tego dnia, pozwoliła się przełamać, a potem zmarnowała trzy "break pointy", mogące jej dać wyrównanie na 4:4. Przy stanie 4:5 i 30-40 wyrzuciła na aut piłkę z forhendu przy pierwszym meczbolu, po godzinie i 21 minutach. - Może to nie był taki dzień, że nic nie wychodziło, bo szanse były, głównie w drugim secie, bo pierwszy za szybko uciekł. A ona w ważnych momentach zagrała po prostu lepiej i potem było już ciężko coś zrobić. Dość wolno wchodziłam dzisiaj w mecz - oceniła swój występ Radwańska. - Po prostu czasem jest tak, że się lepiej czuje piłkę i od samego początku gra agresywnie. A kiedy indziej robi się krok w tył od razu i jakoś się tego nie czuje, zaczyna się grać, jak przeciwniczka pozwala. W sumie zdawałam sobie sprawę z tego, że mnie zepchnęła trochę do tyłu. Choć trochę za późno zdałam sobie z tego sprawę, kiedy ona mi już odjechała za daleko - dodała. Krakowianka dołączyła w ten sposób do Sereny Williams (nr 1.) i Chinki Na Li (2.), które pożegnały się z paryską imprezą odpowiednio w drugiej i pierwszej rundzie. Zapytana o to na zwycięstwo której z zawodniczek postawiłaby pieniądze odpowiedziała z uśmiechem: a o jaką sumę chodzi? - Ale poważnie, to wydaje mi się, że Szarapowa może tu powalczyć. Ewentualnie też Samantha Stosur może zrobić dobry wynik, bo to zdecydowanie jej nawierzchnia, a ostatnio nieźle gra. Ale w kobiecym tenisie nie da się niczego przewidzieć naprawdę. Choćby sama się o tym przekonałam dzisiaj - uważa Polka. Po południu na korcie im. Suzanne Lenglen, największym co do wielkości stadionie tenisowym w Lasku Bulońskim, o awans do 1/8 finału walczył Jerzy Janowicz (22.). Rywalem Polaka był jeden z ulubieńców paryskiej widowni Jo-Wilfried Tsonga (13.). - Nie wiem, co się tam może zdarzyć. Praktycznie wszystko. Trudno powiedzieć, jakie szanse ma Jurek, choć ostatnio gra zdecydowanie lepiej, niż parę tygodni temu. Myślę, że szanse ma, a czy je wykorzysta, to się okaże na korcie. Łatwiej byłoby mu, gdyby mecz toczył się do dwóch wygranych setów, a tu gra się do trzech, co zawsze jest jakimś utrudnieniem. No Tsonga gra przed swoją widownią. Ale wierzę, że mu się uda, oby. Wierzę, że będzie bronił polskiego honoru - powiedziała Radwańska. Wiara Radwańskiej nie pomogła. Janowicz przegrał 4:6, 4:6, 3:6. Z Paryża Tomasz Dobiecki