"Czułam się naprawdę dobrze na korcie. Walczyłam o każdy punkt, każdą piłkę. W tym meczu było wiele dobrych i długich wymian, zagrań z głębi pola i przy siatce. Musiałam stosować różne rozwiązania, bo Wiktoria gra bardzo konsekwentnie. Trzeba było zmusić ją do biegania, bo potrafi odpowiedzieć na każdy ruch, zarówno na skróty, jak i na loby" - zaznaczyła podczas pomeczowej konferencji prasowej Radwańska. Jak dodała, w meczu z tak dobrze wyszkoloną rywalką, jak grająca z dwójką Białorusinka Wiktoria Azarenka, trudno mówić o przygotowaniu wcześniej odpowiedniej taktyki. "Niełatwo opracować plan na pojedynek z kimś, kto potrafi tak wiele. Starałam się po prostu grać agresywnie, nie posyłać piłki na środek i skupić się na serwisie" - wyliczała. Rozstawiona z numerem piątym Polka przegrała 12 z 16 wcześniejszych spotkań przeciwko broniącej w Melbourne tytułu rówieśniczce. Na zwycięstwo przyszło jej czekać niemal trzy lata, bowiem po raz ostatni pokonała ją w turnieju w Tokio w 2011 roku. "Ciężko walczyć z kimś, kto już tak wiele razy cię pokonał. Z drugiej strony nie miałam nic do stracenia. To na niej - jako ubiegłorocznej triumfatorce - była presja, nie na mnie" - zauważyła. Nie chciała odnieść się do stwierdzenia jednego z dziennikarzy, że w środę u jej przeciwniczki słabo wypadł forhend i mogła to wykorzystać. "Musicie ją o to zapytać. Ja grałam znacznie lepiej niż w poprzednich spotkaniach. Inaczej bym dziś nie wygrała" - skwitowała. Według krakowianki kluczowy dla losów spotkania był początek trzeciego seta. Pierwszego wygrała pewnie 6:1, ale w drugim do walki wróciła Azarenka, która triumfowała 7:5. "Na pewno zyskała wówczas trochę pewności siebie. Decydujące okazały się pierwsze gemy rozstrzygającej partii, które ułożyły się po mojej myśli. Sporo było wtedy długich i ciężkich wymian, które kilkakrotnie zakończyłam świetnymi uderzeniami. Potem trzeba było to tylko kontynuować" - podkreśliła zawodniczka, która ostatnią odsłonę wygrała 6:0. Przedstawiciele mediów zwrócili także uwagę, że Radwańska nie okazuje zbytnio emocji na korcie. Zupełnie inaczej było w przypadku Białorusinki, która frustrację spowodowaną swoją słabszą postawą wyraziła kilka razy głośnym krzykiem. "Wolę zachować spokój i skupić się na kolejnej akcji, zwłaszcza w meczu takim jak ten. Jeśli stracisz koncentrację choćby na moment, to sytuacja bardzo szybko może zmienić się na twoją niekorzyść" - przestrzegała 24-letnia Polka. W środę po raz trzeci w karierze dotarła do czołowej czwórki imprezy wielkoszlemowej. Wcześniej udało jej się to dwa razy podczas Wimbledonu, gdzie rok temu zakończyła występ na tym etapie, a w 2012 roku przegrała dopiero w finale. Krakowianka przyznała, że porażka w półfinale ostatniej edycji tej imprezy z Niemką Sabine Lisicki była dla niej bardzo bolesna, ale stara się tego nie rozpamiętywać. "Każdy turniej Wielkiego Szlema to odrębna historia. Staram się nie wracać myślami do minionych pojedynków, zwłaszcza tych przegranych" - zaznaczyła. O pierwszy w karierze finał w Melbourne zagra w czwartek z rozstawioną "20" Dominiką Cibulkovą. Z będącą jej rówieśniczką Słowaczką zmierzyła się dotychczas sześciokrotnie i pięć razy okazała się lepsza. "Po raz pierwszy grałyśmy przeciwko sobie pewnie w wieku dziewięciu lub dziesięciu lat. Zmierzyć się z kimś, kogo zna się tak dobrze, to duże wyzwanie. Ale teraz to będzie całkiem inny mecz, który ma tym większą wartość, że zarówno dla niej, jak i dla mnie to pierwszy w karierze półfinał Australian Open" - podkreśliła. Azarenka uznała, że zbyt często stosowała w środę przewidywalne rozwiązania, czym ułatwiła zadanie "Isi". "Dobrze jej szło odczytywanie moich zamiarów. Muszę zacząć więcej myśleć na korcie, a nie chodzić z głową w chmurach i podziwiać niesamowitą grę przeciwniczki. Czasem tylko stałam i patrzyłam. Trochę za bardzo wczułam się w rolę widza" - oceniła. Białorusinka, która triumfowała w dwóch poprzednich edycjach imprezy w Melbourne, przyznała, że jest rozczarowana odpadnięciem z dalszej rywalizacji. "Jutro jednak wracam do pracy. To przecież nie koniec świata" - skwitowała.